Marcel kończył czyścić nożykiem spód kosiarki do trawy, gdy spostrzegł wjeżdżające na podwórko auto ojca. Chłopiec spojrzał na zegarek. Zbliżała się godzina czternasta.
Wtem z domu wyszła Daniela. Przykucnąwszy skierowała ręce w stronę biegnącej ku niej Agatki. Przytuliła ją. Ucałowała.
Franek i Janek zaraz po wyjściu z auta podbiegli do Marcela. Ciekawiło ich, co robi ich starszy brat.
- Marcel, a daj mi ten nóż - rzekł Janek chwytając się ręki brata.
- Po co ci?
- Bym ci pomógł - odparł chłopiec.
Szesnastolatek pogłaskał młodszego brata po głowie.
- Dzięki, ale dam sobie radę - rzekł wstając z trawy. Postawił przewróconą kosiarkę jak należy, po czym wprowadził ją do kanciapy. Zarówno Franek jak i Janek weszli za nim do drewnianej szopy. Marcel wyprowadził ich. Zamknął kanciapę na kłódkę, po czym wsunął klucz do kieszeni swoich jeansów.
- Idziemy na obiad - rzekł kładąc jedną rękę na ramieniu Franciszka, a drugą na ramieniu Jasia.
- Byliśmy u babci i dała nam obiadu - odezwał się Franek.
- Tata nas tam zostawił i pojechał do Nikodema...
Marcel uśmiechnął się. Spojrzał w stronę rodziców rozmawiających na tarasie. Oboje stali oparci o balustradę. Szymon trzymał na rękach wymęczoną Agatkę.
Szesnastolatek był ciekaw, co lekarze mówią na temat stanu zdrowia jego brata. Stanąwszy u boku Szymona, poczekał, aż rodzice skończą ze sobą rozmawiać.
- Tato, i co z Nikodemem? - odezwał się. - Wciąż żyga?
Agatka posmutniała. Bardzo kochała Nikodema i tęskniła za nim. Jeszcze mocniej przytuliła się do ojca. Szymon pogłaskał ją.
- Nie... Wzięli go na prześwietlenie głowy. Jak się rozebrał do badania, okazało się, że ma zbity prawy bark i ramię - rzekł. - Marcel, kto go tak pobił? Co właściwie się stało na tej dyskotece?
Szesnastolatek podrapał się z tyłu głowy. Niewinnie uśmiechnął się do ojca.
- Tato, no... Bo jego dziewczynę, Wiktorię jeden chłopak złapał za tyłek...
- Wcale mnie to nie dziwi! - odezwała się Daniela. - Szymon, gdybyś tylko widział tę dziewczynę! Jak ona była ubrana... Miała tak krótkie spodenki, że było jej widać prawie cały tyłek... Nikodem długo się z nią spotyka?
- Jego się zapytaj, nie mnie - rzekł Marcel.
Szymon zmarszczył brwi. Szesnastolatek znał to spojrzenie, toteż szybko się zreflektował.
- Jejku, w listopadzie będzie rok. Ale oni stale ze sobą zrywają, więc nie można powiedzieć, że są ze sobą od roku... - wyjaśnił.
- Nie podoba mi się ta dziewczyna - odezwała się Daniela. - Szymon, musiałbyś ją zobaczyć... Aż mam gęsią skórkę, kiedy o niej mówię.
Mężczyzna zamyślił się. Spojrzał na Agatkę. Dziewczynka była zmęczona. Miała zamknięte powieki.
- Jak wróci do domu to z nim pogadam - rzekł całując oplatające go rączki córeczki. Agatka uśmiechnęła się.
- A kiedy wróci? - odezwał się Marcel.
- Lekarz mówił, że może w środę. Zobaczymy.
Wtem z domu wybiegli bliźniaki. Franciszek usiadł na tarasie. Wyciągnął z kieszeni pana Gacka. Przytulił go do swojego policzka. Jasiek z kolei wdrapał się na drewnianą, tarasową balustradę.
- Janek, ani mi się waż! - rzekł Szymon widząc, że chłopiec szykuje się do skoku.
Siedmiolatek w ogóle nie przejął się ostrzeżeniem ojca. Skoczył z wysokości około dwóch metrów. Podniósłszy się z trawy, potarł lekko zdarte dłonie o kurtkę, po czym ponownie wbiegł na taras. Wdrapał się na balustradę.
- Ale to nieusłuchane! - rzekł Szymon patrząc na to, co robi jego siedmioletnie dziecko.
- Jasiu to łobuz. Co nie, tato? - rzekł Franciszek wytrzepując sobie z buta piasek.
Szymon uśmiechnął się do młodszego z bliźniaków, po czym podał żonie śpiącą Agatkę. Lusia wniosła córkę do domu. Położyła ją do łóżka.
- Tata, ja skaczę! - rzekł Janek najwyraźniej chcąc tym nielada wyczynem zwrócić na siebie uwagę ojca.
Szymon bez słowa zdjął chłopca z balustrady. Chwyciwszy malca za rękę, wprowadził go do salonu.
- Franek! - zawołał. - Chodź, ugrzejesz się trochę. Później pójdziemy na dwór.
Chłopczyk wstał z drewnianej posadzki.
- Mi nie jest zimno - rzekł. - Pan Gacek grzeje mnie w rączki...
- Pan Gacek się rozchoruje jak będziesz tak ciągle trzymał go na dworze... Chodź do domu. Raz, dwa.
Maluch bez dalszej dyskusji wszedł do salonu. Zaraz za drzwiami ściągnął buty, czapkę i kurtkę. Podbiegł do kominka. Skierował dłonie w kierunku płomieni.
Nagle poczuł, że ktoś bierze go na ręce. Odwrócił głowę. Ujrzawszy mamę, objął ją obydwiema rękoma.
Lusia usiadła na szerokim, dwuosobowym fotelu. Posadziła synka na swoich kolanach. Ucałowała go w skroń. Pogłaskała po włoskach.
- Kocham cię, syneczku... Ciebie i pana Gacka - szepnęła mu do ucha.
- Pan Gacek został w kurtce... - odrzekł chłopiec. - Pewnie znowu narobi mi dużo bobelków...
Lusia przeczesała ręką włoski syna. Ucałowała go w czoło.
- To ja pójdę po niego - rzekł chłopczyk zsuwając się z jej kolan. - Niech też się z nami ugrzeje... Chodź Gacek, mały gryzońku... - dodał wyjmując chomika z kieszeni kurtki.
Po chwili wrócił na kolana mamy. Wtulił się w jej ramiona. Chomik wskrobał się w rękaw jego bluzy.
- Mamuś, pan Gacek był ze mną w szkole - rzekł chłopczyk uśmiechając się niewinnie.
Lusia wzięła głęboki oddech.
- Wszystkie panie go bardzo polubiły...
- Dobrze, skarbie. Tylko nie mów o tym tacie, dobrze?
Chłopczyk kiwnął głową.
- Dobrze mamuś.