Zupa chomikowa

908 29 1
                                    

Franuś przeczuwał, że ojciec zajrzy do jego pokoju. Przygotował się na to spotkanie. Wkulał się pod łóżko. W milczeniu obserwował drzwi.
Szymon dobrze znał swoje dzieci. Domyślał się, gdzie mógł ukryć się Franek. Bez słowa usiadł na łóżku syna. Mały był zaskoczony, gdy w pewnym momencie zobaczył, że tata zagląda pod łóżko. Mężczyzna chwycił chłopca za ręce. Bez problemu wyciągnął go spod łóżka. Posadził na swoim kolanie.
- Franuś, Franuś... Ty jesteś mały łobuziak - rzekł Szymon patrząc dziecku w oczy.
- Nie jestem... Jasiu jest łobuziak. Ja jestem grzeczny...
- Tak? Jasiu zjadł cały talerz pomidorkówki, a ty? Miałeś przynieść tu pana Gacka i wrócić do nas, żeby zjeść obiad. Dlaczego nie wróciłeś?
- Bo nie...
- Co takiego? Co znaczy "bo nie"?
- Bo nie i już. Bo nie jestem głodny i nie będę się słuchał... Tata, bo pan Gacek...
Szymon wziął głęboki oddech.
- Co pan Gacek? Co pan Gacek? Chłopcze! Tak trudno zrozumieć, że miejsce pana Gacka jest tutaj? - rzekł wskazując ręką na klatkę. - Gdzie go masz?
- Kogo?
- Jak kogo? Pana Gacka.
Chłopczyk zawahał się. Szymon postanowił sam znaleźć chomika. Przyjrzał się bluzie Franka, po czym wsunął rękę do jej luźnej kieszeni. Po chwili trzymał już małe, futrzaste zwierzątko.
- Panie Gacku, osobiście nic do ciebie nie mam - rzekł wpatrując się w ciemne oczka małego gryzonia. - Jesteś milusi... Poza tym jesteś najlepszym przyjacielem mojego Franusia. Ale wiesz, te twoje spacery na stole, na którym się je... Hm... Nie bardzo mi się to podoba. Byłoby super, gdybyś poprosił Franka, żeby przynosił cię do klatki za każdym razem, kiedy będzie szedł jeść obiad. On mógłby wtedy w spokoju się najeść, a ty byś sobie trochę od niego odpoczął.
Franek uśmiechnął się. Przejął chomika z ręki taty.
- Panie Gacku, jesteś mój najukochańszy - szepnął.
- To wkładaj swojego najukochańszego do klatki, bo idziesz teraz zjeść zupę. Obiecałem, że zabiorę was na dwór, ale wyjdziemy dopiero wtedy, kiedy wszystkie moje dzieci będą najedzone. Jasiu i Agatka już zjedli. Został mi tylko Franek. Chodź, Franek.
Szymon wziął chłopca na ręce. Zaniósł go w pobliże biurka. To właśnie na tym meblu stała klatka pana Gacka.
- Wkładaj go - rzekł mężczyzna wciąż trzymając syna w powietrzu.
- Nie umiem. Jestem do góry nogami! - zawołał chłopiec.
- Mama pomoże!
Zarówno Szymon jak i Franuś ujrzeli stojącą w futrynie Danielę. Kobieta z uśmiechem na ustach zbliżyła się do swoich chłopców, wzięła do ręki miękkiego chomika. Ostrożnie włożyła go do klatki.
- I sprawa załatwiona! - zawołała otrzepując rękę o rękę.
- Mama podgrzała Franusiowi zupkę? - odezwał się Szymon niosąc malucha w kierunku drzwi.
- Podgrzała, podgrzała. Franek, masz ostatnią szansę na zjedzenie obiadu. Jeśli nie zjesz, to za karę ugotujemy jutro zupę chomikową...
Chłopczyk uśmiechnął się.
- Nie ma takiej zupy - rzekł.
- Nie ma? - zawołała Daniela łaskocząc chłopca po małych stopkach. - Nie ma?!
- Nie ma!
Szymon zniósł chłopca po schodach do jadalni. Położył go na krześle przy stole. Daniela prędko nalała dziecku kolejny talerz zupy.
- Jedz, skarbie - szepnęła stawiając obiad przed chłopcem.
Malec wziął do ręki łyżkę. Zaczął jeść.
Szymon spojrzał przez okno.
- Wiesz, co te dwa małe wariaty wyrabiają? - rzekł kierując wzrok na małżonkę.
- Wciąż wspinają się po płocie? - spytała.
- No... Skąd im się biorą te pomysły?
- Nikt tego nie wie... Co nie, mamuś?
- Jedz i nie dyskutuj - odpowiedziała zbliżając się do męża. Objęła go w pasie. Szymon odwrócił się przodem do niej. Pocałował żonę w usta.
- Ja tu jestem... - usłyszeli po chwili cieńki głosik Frania 
- Wiemy, że tu jesteś... - odezwała się Lusia. - Jedz. Nie patrz na nas.
- Jakoś mi się oczy same otwierają... Fuj! - wzdrygnął się.
- Zupa ci nie smakuje? - odezwał się Szymon.
- Smakuje... Ale całowanie jest fuj...
- Fuj? Fuj to jest wtedy, kiedy jesz kotleta a jakiś mały gryzoń wchodzi ci do talerza - rzekł mężczyzna z uśmiechem na twarzy.
Franek zrozumiał aluzję. Podparł brodę ręką. Zabrał się za jedzenie zupy. Lusia i Szymon wciąż stali przy oknie. Obserwowali bawiące się na dworze dzieci.
- Że też chce im się tak biegać na tym wietrze... - szepnęła Lusia wstrząsając się na samą myśl o wyjściu na dwór.
- No, chce... Byśmy mieli tyle lat co oni, to też by nam się chciało... Chciałabyś mieć tyle lat, co oni?
- Nie... Od nowa chodzić do szkoły? W życiu... A ty?
- A ja bym chciał...

Dom w ZajezierzuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz