Król parkietu

964 28 0
                                    

Zbliżała się godzina jedenasta w nocy. Marcel i Amelia wyszli na taras zaczerpnąć świeżego powietrza. Oboje oparli się rękoma o grubą, drewnianą balustradę.
- Zabawny jesteś - odezwała się Melka. - Tak śmiesznie tańczysz...
- Śmiesznie? Co masz na myśli? - spytał chłopiec.
- No, nie, że śmiesznie... Ale jak na ciebie patrzę, to mi się chce śmiać...
- A mi się chce śmiać, jak patrzę na to, co robi mój brat. Wydaje mu się, że jest królem parkietu. Tańczy jak ogłupiały, a w tym samym czasie jacyś kolesie patrzą się na tyłek jego dziewczyny...
- Co on w niej widzi?
- Wiesz... Wiktoria może i jest pustakiem, ale za to ma ładny tyłek...
- Marcel!
- Żartowałem! Ty masz najpiękniejszy tyłek na świecie.
- Głupi jesteś.
- Tylko nie rób tej miny! Melkuś, proszę cię... Zmień minę.
Amelia uśmiechnęła się. Klepnęła Marcela w łokieć. Chłopiec objął ją ramieniem. Pocałował w skroń.
Wtem oboje usłyszeli krzyki dobiegające z dyskoteki.
- Melka, zostań i nie ruszaj się stąd! Sprawdzę, co tam się dzieje! - zawołał nastolatek puszczając rękę swojej dziewczyny.
Wbiegł do ciemnego pomieszczenia. Ujrzał dwóch ochroniarzy wyprowadzających kogoś na zewnątrz. Tuż za nimi podążała Wiktoria. Była roztrzęsiona. Marcel podbiegł do niej. Złapał ją za rękę.
- Co się stało? Gdzie Niko? - spytał.
- Jakiś typek złapał mnie za dupę. Niko to widział i się rzucił na tego kolesia. Pobili się...
- Gdzie jest Nikodem?
- A jak myślisz? Karki go wywalili za drzwi...
- Idź do niego i czekajcie na nas. Ja idę po Melkę...
- Jestem tu przecież... - odezwała się Amelia.
Marcel odwrócił się. Chwycił dziewczynę za rękę.
- To wychodzimy...
- Moment... - powiedziała Wiktoria. Podbiegła do baru. Poprosiła o jeszcze jednego drinka. Wypiła go zaledwie w pół minuty.
Marcel, Amelia i Wiktoria wyszli z dyskoteki. Od razu spostrzegli siedzącego na chodniku Nikodema. Chłopiec miał rozdartą koszulę, potargane włosy. Jego prawe oko zdobiło olbrzymie limo. Miał pochyloną nisko głowę, a w ręku trzymał chusteczkę, którą próbował zatamować krwawienie z nosa.
- Niko, właśnie załatwiłeś nam obojgu dożywotni szlaban na dyskoteki - rzekł Marcel. - To, że wyglądasz jak wyglądasz, okej... Stanąłeś w obronie dziewczyny. Szlachetny czyn. Serio. Ale, Niko, alkohol czuć od ciebie na kilometr... Masakra... Znając życie to ja będę się musiał za ciebie tłumaczyć...
- Zamknij się - rzekł Nikodem. - Łep mi pęka... - dodał próbując podnieść się z chodnika. By sobie ułatwić to nieproste zadanie, chwycił się hydrantu.
- Daj rękę... Pomogę ci - odezwał się Marcel widząc, z jakim trudem przychodzi bratu stanięcie na nogach.
Nikodem spojrzał na brata z byka. Nie skorzystał z jego pomocy. Przez chwilę mocował się z hydrantem. W końcu udało mu się podnieść z chodnika.
- Dobra, idziemy do taksówki - rzekł Marcel.
Wówczas Nikodemowi zakręciło się w głowie. Upadł na ziemię uderzając ramieniem o hydrant.
- Nikodem! Nie mogę z ciebie! Melka, złap go z drugiej strony... Co za czubek...
Marcel pobiegł do oddalonej o jakieś sto metrów taksówki. Poprosił kierowcę, by podjechał bliżej wejścia do dyskoteki i pomógł mu zapakować Nikodema do auta.
Mężczyzna przyjrzał się otępiałemu chłopcu.
- Jemu potrzebny ambulans a nie taksówka - rzekł prowadząc Nikodema do pojazdu.
- Nie... To okaz zdrowia - rzekł Marcel spoglądając na brata.
- Widzę właśnie...
Dzieciaki wsiadły do taksówki. Melka przeciągnęła się.
- Ale jestem śpiąca - szepnęła.
- Przecież jest dopiero po jedenastej... Ja co najmniej do pierwszej będę się uczyć ciągów z matmy... W poniedziałek mam kartkówkę... Muszę dostać piątkę, bo dostałem kieszonkowe z bonusem, a to zobowiązuje.
- Ile dostałeś tego kieszonkowego? - odezwała się Wiktoria siedząca obok kierowcy.
- Sto pięćdziesiąt złotych - pochwalił się.
- Tyle to ja dostaję na jedno wyjście do kina - odparła wyjmując z torebki lusterko.
- Gdzie panienka mieszka?
- Na Podgórzu - odpowiedziała. - Koło Lidla...
- Żyje ten twój kolega? - rzekł taksówkarz spoglądając na Nikodema przez wsteczne lusterko. Marcel poklepał brata po policzku.
- Żyje i ma się dobrze... Jak tata przywita go w drzwiach, to od razu otrzyźwieje... - dodał uśmiechając się do Melki.
- No, chciałabym to zobaczyć...
- Nie chciałabyś...
Melka chwyciła Marcela za rękę. Przytuliła się do jego ramienia. Po chwili taksówkarz zatrzymał auto pod wskazanym przez Wiktorię adresem. Dziewczyna wyszła z taksówki. Błędnym krokiem pomaszerowała w kierunku nieogrodzonego szeregowca.
- To dokąd teraz jedziemy? - odezwał się taksówkarz.
- Do Zajezierza - rzekł Marcel. - Był pan kiedyś w Zajezierzu?
- Spytaj mnie lepiej o to, gdzie nie byłem... - odparł mężczyzna włączając radio. Wycofał auto, po czym ruszył w stronę Zajezierza.

Dom w ZajezierzuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz