Taksówka podjechała pod dom Jasińskich dokładnie o godzinie dwudziestej trzeciej czterdzieści. Widok zapalonego światła w salonie sprawił, że na skórze Marcela pojawiła się gęsia skórka. Chłopiec uświadomił sobie, że jego rodzice nie śpią i, że za moment to on będzie musiał się im tłumaczyć za siebie i za Nikodema.
- To ja skoczę po tatę... Pomoże mi zaprowadzić Nikodema do domu - rzekł chłopiec odpinając pasy.
- Dobrze... - odparł taksówkarz odwracając wychodząc z pojazdu. Otworzył tylne drzwi. Przyjrzał się obitej twarzy Nikodema. Pokiwał głową.
- Sam mam dwóch synów i też chodzili na dyskoteki... Ale, żeby wrócić do domu w takim stanie... Ręce opadają... - westchnął odpinając Nikodemowi pasy.
Marcel nie zdążył wejść na taras, gdy oto ujrzał wychodzących z mieszkania rodziców. Lusia miała na sobie długi, gruby sweter. Ze strachem patrzyła w stronę taksówki.
- Coś się stało? - spytała. - Dlaczego Nikodem nie wychodzi z taksówki?
Marcel spuścił głowę na dół. Lusia zbiegła ze schodów. Po chwili oboje z Szymonem stali już przy srebrnym Mercedesie. Jasiński chwycił się obydwiema rękoma za głowę.
- Nikodem! Dziecko! - krzyknął wyjmując chłopaka z taksówki. - Pomoże mi pan wprowadzić go do domu? - zwrócił się do miłego z wyglądu taksówkarza.
Mężczyzna chętnie zgodził się pomóc.
Lusia rozłożyła kanapę w salonie. Nalała wody do miski. Obmyła Nikodemowi twarz i ręce. Chłopiec wyglądał mizernie. Był oszołomiony ostatnimi wydarzeniami.
Szymon rozliczył się z taksówkarzem. Podziękował za pomoc. Wszedłszy do salonu usiadł na kanapie obok Nikodema. Przyjrzał mu się z uwagą.
- Niko, spójrz na mnie... - rzekł. - Ile wypiłeś?
- Tato, nie piłem... Serio.
- Nikodem... Gdzie jest Marcel? Marcel! - zawołał.
Chłopiec nieśmiało zszedł po schodach.
- Co? - spytał.
- Gdzie się chowasz? Siadaj tu koło mnie. Porozmawiamy sobie.
Marcel podrapał się po głowie. Przegryzł wargę zębami. Usiadł obok ojca na kanapie.
- Co się stało na dyskotece? Dlaczego ma podbite oko? - spytał.
- Stanął w obronie dziewczyny - odparł Marcel spuszczając wzrok.
- Mówiłeś, że w tym klubie jest ochrona, i co?
- No i jest... Wywalili Nikodema za drzwi...
Lusia przykucnęła przy siedemnastolatku. Pogłaskała go po głowie.
- Nikuś, boli cię coś? - spytała.
- Nic nie piłem - odparł chłopiec.
- To wiemy. Wystarczy na ciebie spojrzeć... - rzekł Szymon. - Zawiozę go do szpitala... Dziwnie mu z oczu patrzy... Niewiadomo, ile wypił, ani jak mocno oberwał.
- Jadę z tobą - rzekł Marcel biegnąc na korytarz. Zmienił obuwie. Wsunął na głowę czapkę z daszkiem.
Szymon i Lusia z trudem zaprowadzili chłopca do samochodu. Marcel usiadł obok brata na tylnim siedzeniu.
- Zadzwoń, jak tylko się czegoś dowiesz - powiedziała Daniela patrząc na męża.
- Zadzwonię - odparł krótko.
Przekręcił kluczyk w stacyjce. Lusia poszła do domu. Zaparzyła sobie melisę na uspokojenie.
- Marcel, ostatni raz poszliście z Nikodemem na dyskotekę... - rzekł Szymon wyjeżdżając autem z podwórka.
- Spoko... I tak Melce średnio się podobało... - odparł chłopiec.
- Ciebie to bawi?
- Nie. Przepraszam...
Szymon zacisnął zęby. Marcel również. Przez resztę drogi do szpitala w samochodzie panowała idealna cisza.