Szymon wszedł do domu. Marcel siedział przy stole. Kończył jeść śniadanie.
- Siema, tata - rzekł spoglądając w kolorowy wyświetlacz swojego iPhona.
- No, hej. Marcelek, zaniesiesz Gacka do klatki?
Marcel uśmiechnął się. Wstał od stołu. Wziął zwierzątko z rąk ojca.
- Skąd go masz? Franek chciał wziąć Gacka do szkoły? - spytał.
- No... A ty dlaczego nie jesteś jeszcze na przystanku?
- Bo nie mam pierwszej lekcji... Babka od polaka się rozchorowała... Tata, chyba, że zawiedziesz mnie do szkoły... Nie chce mi się jechać autobusem...
- Marcel, jest za dwadzieścia ósma. Chłopaki spóźnią się na lekcje...
- I tak się spóźnią... Czekaj na mnie! Zaniosę Gacka, myję zęby i jestem gotowy!
Marcel pobiegł na górę do swojego pokoju. Szymon usiadł na kanapie. Spojrzał na zegarek.
- W zasadzie to jest za piętnaście ósma... - westchnął sam do siebie.
Wtem z łazienki wyszła Daniela. Miała owinięte ręcznikiem włosy. Usiadłszy obok męża, klepnęła go ręką w udo.
- A co ty tutaj robisz? - spytała.
- A chomika ci przywiozłem - odpowiedział.
- Co? - odparła zdziwiona. - Przecież sprawdzałam Franusiowi kieszenie...
- Co robiłaś?
- A, bo Franek nie rozstaje się z tym swoim chomikiem... Sprawdzałam mu kieszenie... Nie wiem, jak to możliwe, że przemycił Gacusia do auta...
- Mądrale z tych naszych chłopców. Marcel! Pośpiesz się!
- Idę przecież. Tata, wrzuć na luz... - rzekł chłopiec schodząc na dół po schodach. - Jeszcze ząbki i możemy jechać...
- Marcel, pośpiesz się.
- Tata, mam dzisiaj ważny sprawdzian z ciągów trygonometrycznych. Możesz mnie nie stresować?
- Ciekaw jestem, czy się nauczyłeś... Na wszystko masz czas. Całe dnie spędzasz u Amelii. Dziwię się, że Janek jeszcze cię stamtąd nie przegonił.
Marcel uśmiechnął się, po czym wszedł do łazienki.
- Tak się śpieszysz, a go zagadujesz - odezwała się Daniela.
- Jak mi przyniesie do domu tróję, dostanie szlaban. Będzie siedział na dupie i się uczył. Już ja go przypilnuję.
- Przestań, Szymon - westchnęła. - Chłopaki za chwilę zaczynają lekcje...
Szymon wstał z kanapy.
- Marcel, tata wychodzi! - zawołała Daniela.
Nastolatek wyszedł z łazienki. Zarzucił plecak na ramię.
- To pa, mamuś - rzekł uśmiechając się do mamy.
- Pa... Tylko postaraj się trochę na tym sprawdzianie...
- Spoko.
Marcel wyszedł na dwór. Prędko zbiegł z tarasowych schodów. Usiadł na przednim fotelu pasażera. Szymon wyjechał autem za bramę.
- Tato, czekaj... Może by tak zabrać do szkoły Janka i Franka?
- A co? Nie ma ich?
- Tatu, ty chyba jesteś ostatnio troszku przemęczony albo dopada cię kryzys wieku średniego...
Szymon wrzucił na luz, zaciągnął ręczny hamulec. Wysiadł z auta.
- Janek! Franek! - zawołał. - Janek! Schowali się, jak nic!
- To może ja faktycznie pójdę na ten przystanek, co? - rzekł Marcel wychodząc z samochodu.
- Leć, zobacz, czy nie ma ich na jabłonce... Ja sprawdzę piwnicę...
- Tata, nie chcę ci nic mówić, ale Jasiu i Franek są trochę za mądrzy, a ty im za bardzo popuszczasz. Jakbym ja z Nikodemem wywinął ci taki numer to uuu... Byłoby niewesoło. Sam wiesz. A im pewnie się upiecze.
Szymon zastanowił się przez chwilę.
- Nie upiecze. Wsiadaj do samochodu, bo za moment jeszcze ty spóźnisz się na lekcje. Co masz pierwsze?
- No, właśnie pierwszej lekcji nie mam... A drugą mam matmę. Sprawdzian.
- Wsiadaj.
- A chłopaki? - spytał Marcel.
- Nie będę ganiał za nimi po drzewach. Jak wrócę do domu dostaną wciry i się skończy dzieciokracja.
Marcel uśmiechnął się. Wsiadł do samochodu.
- Zadzwoń do mamy. Powiedz jej, że chłopaki zostali gdzieś na podwórku i niech sobie ich szuka... - rzekł Szymon odpalając auto.
Marcel wyciągnął z kieszeni iPhona.
- Mamuś, przedszkole się schowało. Pojechaliśmy z tatą sami - napisał.
- Okej. Uruchamiam dzieciołap - odpisała.
Marcel podrapał się po głowie.
- Tato, co to jest dzieciołap? - zwrócił się do ojca.
- Nie wiem. Pierwsze słyszę.
- Mama napisała, że uruchamia dzieciołap... To jakiś lep czy machina?
- Nie wiem, ale może warto byłoby to coś opatentować - zaśmiał się Szymon.
- Taki mega odkurzacz wciągający Jasie, Franie i Agatki! - zaśmiał się chłopiec.
- I Gacusie - dopowiedział Szymon.
- No, Gacusie... Biedny ten Gacuś Franka... Wciąż jest miętolony i torturowany...
- Franuś go nie torturuje.
- No, nie, nie... A jak nazwałbyś zmuszanie Gacusia do jazdy autkiem zdalnie sterowanym?
- Czysta przyjemność. Sam chciałbym wcisnąć guzik i przełączyć mojego Volkswusia na automatyczne sterowanie...
- A wkładanie Gacusia do śmierdzącego buta? To też nie jest znęcanie się nad zwierzątkiem?
- Marcel, nie czepiaj się.
- Ja swojemu Misiowi nigdy nawet nie dałem swojej skarpetki do powąchania... A Franek to mały sadysta...
Szymon spojrzał na syna z namysłem.
- Sadysta? Marcel, nie chcę ci przypominać, jakie były twoje ulubione "zabawy", gdy byłeś młodszy.
Chłopiec przeciągnął się.
- Melce raz włożyłem głowę do lepiku... Ale wtedy dostałem... Uuu... Masakra.
- Należało ci się.
Marcel wziął głęboki oddech. Przypomniał sobie tamto lanie.
- Nie mówmy o tym... - rzekł. - Stare dzieje.
- Nie takie stare... Ile miałeś wtedy lat? Dziesięć? Jedenaście?
- Tata, weź...
- Okej. Chcesz pogadać o czymś innym? Nie ma problemu... Co to są funkcje trygonometryczne?
Chłopiec uśmiechnął się. Chwycił leżące w schowku przeciwsłoneczne okulary ojca. Założył je sobie na nos.
- Funkcje trygonometryczne to takie szerokie pojęcie wykorzystywane na matematyce w klasie maturalnej... - rzekł uśmiechnięty od ucha do ucha. - O, SMS od mamy... Dwie żaby się znalazły.
- Dzisiaj po pracy zajrzę do naszej największej żaby... - rzekł Szymon z namysłem.
- Do Nikodema?
- No...
- Chciałbym odwiedzić go razem z tobą.
- O której kończysz lekcje?
- O czternastej.
- Okej. To o czternastej będę czekał pod twoją szkołą...
- Spoko... - rzekł Marcel.
- Może podjadę trochę wcześniej. Twoja wychowawczyni do której godziny jest dzisiaj w szkole?
- Tato, bez przesady...
- Odpowiedz.
- Tato, bez przesady... Po co chcesz iść do mojej nauczycielki?
- A co? Nie wolno mi? Chyba mam prawo dowiedzieć się, jak mój syn zachowuje się w szkole.
- No to mnie się zapytaj. Dobrze się zachowuję. Oceny też mam dobre.
- To czym się tak denerwujesz? Co?
- Niczym - odparł chłopiec odkładając okulary ojca na miejsce. - Jakbym wiedział, że taki jesteś, to bym poszedł sobie na ten głupi autobus...
Szymon uśmiechnął się.
- Wziąłeś do szkoły śniadanie? - spytał.
- Nie...
- W schowku masz jakieś drobne. Weź sobie pięć złotych...
- Dzięki - odparł chłopiec. - Ale mi się nie chce do tej głupiej budy... Masakra...
- To niech lepiej ci się zachce.
- Spoko. Zaraz mi się zachce.