Nikodem wszedł do mieszkania. Zdjął buty w korytarzu. Wyciągnął z szafki tenisówki służące mu do chodzenia po domu.
- No, w końcu! - zawołała Daniela wychodząc nastolatkowi na spotkanie.
- Hej, mamo...
- Agatka! Chłopaki! Chodźcie zobaczyć, kto przyjechał! - zawołała.
Nikodem wszedł do salonu. Usiadł na kanapie. Uśmiechnął się na widok zbiegającego po schodach rodzeństwa.
Jako pierwsza w ramiona Nikodema wtuliła się Agatka. Młodzieniec ucałował ją w czubek głowy. Przytulił też Franka, a nawet Jasia.
- Marcel u Melki? - spytał po chwili.
- Jestem w domu - rzekł siedemnastolatek schodząc po schodach. - Witaj w domu, Niko friko - dodał przybijając bratu piątkę.
Nikodem popatrzył na szczęśliwe twarze rodzeństwa. Agatka wciąż tuliła się do jego szyi.
- No, to teraz powiecie mi, kto z was właził do mojego pokoju, kiedy byłem w szpitalu - rzekł Nikodem spoglądając na Jasia.
- Ja na pewno nie! - zawołał chłopiec.
- Ja też nie! - rzekł Franciszek.
- Ja właziłam, ale ja mogłam. Co nie, Niko? - odezwała się Agatka.
Chłopiec uniósł siostrę w górę.
- No, ty mogłaś, mała zarazo - rzekł.
Wtem do salonu wszedł Szymon.
- Dopompowałem powietrza do kół - rzekł podchodząc do zlewu. Umył dłonie, po czym usiadł na kanapie obok Nikodema. Chciał wziąć Agatkę na ręce, ale ta tym mocniej uchwyciła się starszego brata.
- O, ty małpo. Nie chcesz iść do taty? - rzekł.
- Ja mogę chcieć - odezwał się Jasiu.
Szymon uśmiechnął się, po czym wziął syna na kolana. Ucałował go w czoło. Pogłaskał.
- Pani Zosia powiedziała mi dzisiaj, że potrafisz pięknie dodawać i odejmować...
- I to bez patrzenia na palce - rzekł Jasiu.
- Nie wierzę.
- Naprawdę - powiedział chłopczyk.
- To powiedz mi, ile jest pięć dodać dwa.
- Siedem.
Szymon uśmiechnął się.
- No, faktycznie szybko dodajesz. Tak trzymać. Super - rzekł.
- Zrobię z nimi lekcje - odezwała się Daniela. - Chodźcie chłopaki do pokoju... Agatka, chodź też. Zrobisz dla Nikodema rysunek powitalny.
Dzieciaki niechętnie zeszły z kanapy. Lusia poszła razem z nimi na poddasze. W salonie nastała cisza.
- No i zostaliśmy sami - odezwał się Szymon. - Jak za dawnych dobrych czasów...
- No... Tato, mógłbym nie iść jutro do szkoły? Mam trzy dni do nadrobienia, a nie mam dzisiaj natchnienia na naukę...
- Do przyszłej środy masz zwolnienie lekarskie.
- Serio?
- No, serio.
- O, to wrzucam dzisiaj na luz...
Szymon pokiwał głową.
- Ja też - powiedział. - Zamówimy pizzę, co? Masz chęć?
- Na pizzę zawsze - rzekł osiemnastolatek. - Tato...
- Tak?
- Przepraszam...
- Za co?
- No, niepotrzebnie piłem wtedy alkohol...
Szymon uśmiechnął się. Poklepał syna po ramieniu.
- Przeprosiny przyjęte - rzekł. - Głowa do góry, smyku...