Bunt Frania

1.1K 35 0
                                    

Tego dnia Franek nie zamierzał iść do szkoły. Nie wyobrażał sobie tego, żeby siedzieć na lekcjach bez Jasia. Jakby tego było mało, przypomniał sobie, że pani Zosia kazała wszystkim dzieciom narysować w domu zwierzę domowe. Franek nie zrobił tego rysunku, a nie chciał zrobić przykrości pani nauczycielce. Załamany podniósł się z łóżka, po czym wszedł do szafy. Miał nadzieję, że tata go tak nie znajdzie, a co za tym idzie, nie będzie musiał tego dnia iść do szkoły.
Szymon wszedł do pokoju chłopców o godzinie szóstej trzydzieści. Obydwa łóżka były puste.
- Franek, schowałeś się? Nie żartuj - rzekł ojciec chłopca zaglądając pod łóżko. - Franek, wyjdź z kryjówki i powiedz, o co chodzi - dodał otwierając szafę. Uśmiechnął się do Franciszka. Pomógł mu wyjść z szafy.
- Co to za minka? - rzekł kładąc rękę na głowie syna. Pogłaskał go po włosach.
- Tatuś, ja nie mogę iść do szkoły, bo jestem chory... Wszystko mnie boli...
- A co konkretnie cię boli?
- No wszystko... Najbardziej to serce - wyznał pochylając głowę na dół.
- Serce? To nie dobrze. Zostajesz dziś w domu.
Franek podskoczył z radości.
- Żartowałem. Szykuj się do szkoły. Raz, dwa - zakomunikował.
- Tata, powiedziałeś, że mogę zostać w domu.
- Franek, nic cię nie boli. Jesteś zdrowy. Do szkoły chodzić trzeba. Dzisiaj masz tylko pięć lekcji. Zleci raz, dwa.
Chłopiec skrzyżował ręce i zrobił obrażoną minę.
- Szykuj się do szkoły i mnie nie denerwuj - rzekł Szymon patrząc na naburmuszone dziecko.
Ale Franek był zdeterminowany. Tupnął nogą, by podkreślić swoją nieugiętą postawę.
- To zrobimy inaczej. Ja pójdę na dół po pasek. Masz mniej więcej minutę, żeby zastanowić się nad sobą - powiedział Szymon spokojnym tonem.
Franek został sam w pokoju. Z nerwami podszedł do łóżka. Wsunął na nogi spodnie i skarpetki. Gdy Szymon wrócił do pokoju syna, Franciszek był już ubrany a w ręku trzymał plecak. Mężczyzna uśmiechnął się.
- Herbata czy kakao? - spytał.
- Kakao - odparł Franek.
- To będzie herbata - oświadczył Szymon tryumfalnie.
Franciszek nic nie odpowiedział. Wyszedł ze swojego pokoju. Zbiegł na dół po schodach. Zamknął się w łazience.
Lusia zalała herbatę wrzątkiem. Uśmiechnęła się do podchodzącego do niej męża. Szymon dał jej powitalnego buziaka.
- Śniadanko na stole - oświadczyła. - Franek wstał dziś lewą nogą?
- No... A jak Jasiu?
- Nie mógł spać... Wiercił się na tym łóżku, że hej. Całe nogi mam pokopane. Skarbie, schowaj swoje kanapki do torby...
- Schowasz mi? Ja zajrzę do Marcela.
Lusia kiwnęła głową. Gdy tylko Szymon zniknął z pola widzenia, kobieta podeszła do drzwi od łazienki. Chwyciła za klamkę.
- Franek, otwórz - powiedziała pukając ręką w drewno. - Franek!
- Nie pójdę do szkoły bez Jasia! - odpowiedział chłopiec.
- Franek, musisz chodzić do szkoły... Otwórz te drzwi, no już!
- Nie... Nie pójdę do szkoły bez Jasia - powtórzył piskliwym głosem.
- Zaraz ojciec przyjdzie i dostaniesz lanie. Potrzebne ci to? Franuś...
Chłopiec zacisnął powieki. Wstał z sedesu. Otworzył drzwi. Lusia przytuliła go. Ucałowała.
- Chodź, skarbie. Zjesz śniadanko... I nie rób minek... No, chodź...
Lusia wprowadziła Franciszka do salonu. Chłopiec usiadł przy stole. Skrzyżował ręce. Chwycił kanapkę dopiero, kiedy dostrzegł Szymona wchodzącego na dół po schodach.
- I co? Nie spakowałaś mi kanapek? - odezwał się Szymon.
- No, nie... Ale teraz ci spakuję. Siadaj do stołu i jedz śniadanie. Zobacz, jak Franuś ładnie je...
- No, pięknie Franuś je... Jak za karę...
- Bo ja nie chcę iść do szkoły - odezwał się chłopczyk.
- Uwierz mi, Franek. Ja też nie mam ochoty iść dzisiaj do szkoły. Najchętniej zostałbym z wami wszystkimi w domu...
- To zostańmy wszyscy... Tatuś...
- Franuś, nie można tak...
- Dlaczego?
- Musisz chodzić do szkoły. Ja muszę chodzić do pracy.
- A Jasiu, Agata i Nikodem nie muszą.
Szymon napił się herbaty. Wziął w rękę kanapkę.
- To chociaż pozwól mi wziąć do szkoły czopka... - szepnął Franek błagalnym głosem.
- Hejo, jestem! - zawołał Marcel wchodząc do salonu. - Co Franek? Co masz taką minę?
- Bo mu ojciec każe iść do szkoły - odezwał się Szymon.
- Aaa... Pretensje do Sumerów. Do oni wymyślili szkołę - rzekł Marcel z uśmiechem na twarzy. - Czy ja już mam oficjalnie zakończony szlaban, bo chciałbym po szkole pójść z Melką na molo...
- Ja też chcę na molo - rzekł Franek pod nosem.
- Będę mógł pójść? Wezmę Misia, że niby nie na randkę tylko na spacer z psem... - kontynuował Marcel.
- Będziesz mógł - odezwała się Lusia.
- A ja? - szepnął Franek.
- A ty jedz kanapkę i bluzkę przebierz na prawą stronę, bo źle ubrałeś - odparła matka chłopca.
- Właśnie, że nie przebiorę...
Szymon napił się herbaty. Spojrzał na zegarek, który nosił na ręce.
- Franek, kończ pomału - rzekł wstając z krzesła. Poszedł do łazienki umyć zęby.
Gdy wrócił do salonu, Franek miał już przebraną bluzkę. Siedział na krześle obrażony na cały świat.
- Tata, podrzucisz mnie na przystanek, bo deszcz pada? - odezwał się Marcel.
- Mogę cię nawet do szkoły podrzucić - odparł Szymon. - Lusia, pojedziesz z młodym do lekarza?
- Pojadę. Zostaw mi dowód od Toyotki.
- A, racja...
Mężczyzna wyciągnął z portfela dowód rejestracyjny pojazdu. Położył go na stole. Na widok portfela taty, Marcelowi o czymś się przypomniało.
- A, bym zapomniał. Piętnaście złotych potrzebuję na kino - rzekł. - Dzisiaj idziemy z klasą... I z dwie dychy na jakiś popcorn, colę i te sprawy... To razem... Hm... Pięć dyszek...
Szymon uśmiechnął się.
- Pięć dyszek? - powiedział pod nosem. - A to dobre! Masz te swoje pięć dyszek! - dodał dając synowi do ręki trzydziestosześci pięć złotych.
- Dobre i to... - westchnął chłopiec. -  Daj jeszcze piętnaście to ci bramę otworzę.
- Otworzysz mi bramę i bez tych piętnastu...
- Jedzcie już, bo się spóźnicie - odezwała się Daniela.
Szymon kiwnął głową. Poszedł na korytarz ubrać buty i kurtkę. Lusia wyszła za nim. Poprawiła mężowi kołnierz przy koszuli. Oboje pocałowali się w usta.
- Franek! - zawołał Szymon po chwili.
- To ja pójdę otworzyć bramę. Tato, mogę wyprowadzić auto z garażu? - odezwał się Marcel. 
- Chyba żartujesz - usłyszał w odpowiedzi. - Gdzie ten Franek? Franek! Idziemy!
Lusia zajrzała do łazienki.
- Nie ma go - szepnęła. - Sprawdzę na górze... Franek! - zawołała.
Weszła do pokoju chłopców. Franek siedział na łóżku. W ręku trzymał Czopka. Delikatnie go głaskał.
- Franuś, tu jesteś. Chodź, tata czeka na ciebie na dole.
- Nie idę do szkoły...
- Franek...
- Nie idę. Bez Jasia nie idę.
- Zobaczysz, zaraz tata po ciebie przyjdzie i dostaniesz lanie. Chcesz tego?
Franek zacisnął zęby. Wstał z łóżka. Obrażony wszedł do szafy. Lusia wzruszyła ramionami. Zeszła na dół.
- Nie mam siły na to dziecko - westchnęła. - Niech zostanie dzisiaj w domu...
- Chyba żartujesz - rzekł Szymon podchodząc w pobliże schodów. - Franek! - zawołał. - Za pięć sekund chcę cię widzieć na dole! W przeciwnym wypadku sam się po ciebie przejdę!
Chłopiec dobrze słyszał każde słowo wypowiedziane przez tatę. Wyszedł z szafy. Wsunął Czopka do klatki. Z nerwami zszedł na dół.
- Przestaniesz mi się popisywać?! W tej chwili proszę ubrać kurtkę i buty! - usłyszał z ust ojca.
Bez dyskusji poszedł na korytarz. Szybko się ubrał. Wziął też swój plecak.
Lusia ucałowała synka w policzek, po czym odprowadziła go do drzwi. Szymon kiwnął głową. Uśmiechnął się do żony. Po chwili wspólnie z Franciszkiem wyszedł z domu.
- Oj, Franuś, Franuś... - westchnęła Lusia spoglądając przez okno na wsiadającego do samochodu siedmioletniego chłopca. - Dobre ziółko z ciebie...

Dom w ZajezierzuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz