Powrót ze szkoły

1K 31 0
                                    

Agatka wbiegła do domu. Zdjęła czapkę i kurtkę.
- Mama, chłopaki! - zawołała od progu.
Lusia weszła do salonu. Przykucnęła przy córeczce. Zdjęła jej z nóg adidaski.
- Co chłopaki? - spytała.
- No, chłopaki przyjechali jakimś białym samochodem.
Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Lusia nacisnęła klamkę. Ujrzała Franka i Jasia oraz stojącą między nimi Zofię Ciesielską, wychowawczynię chłopców.
- Dzień dobry... - powiedziała zupełnie zaskoczona widokiem nauczycielki. - A gdzie tata? Proszę, niech pani wejdzie...
Zosia chętnie skorzystała z zaproszenia Danieli. Pomogła gospodyni rozebrać chłopaków, po czym usiadła na kanapie.
- Mąż miał odebrać dzieci ze szkoły... - powiedziała Daniela podchodząc do aneksu kuchennego. - Napije się pani herbaty?
- Nie, dziękuję... Powiem pani, że przez Jasia i Frania omal nie padłam dzisiaj na zawał serca - odezwała się nauczycielka.
Lusia zamarzła. Prędko usiadła w fotelu naprzeciw nauczycielki.
- Co się stało? - spytała.
- A to, że chłopaki weszli na szkolny strych, otworzyli okno na oścież i usiedli na parapecie...
Lusia zbladła.
- Na zewnętrznym parapecie? - spytała wstając z fotela. Podeszła do szafki, po czym wyciągnęła stamtąd ziołowe tabletki uspokajające. Połknęła dwie.
- Nie... Na szczęście nie...
Lusia zawołała chłopców. Przyjrzała im się z uwagą.
- Co macie na swoją obronę? - spytała marszcząc brwi.
- To nie ja, to Jasiu... - odzywał się Franek.
- No, bo tata o nas zapomniał... A pani Zosia szła do samochodu... Musiałem otworzyć te okno, żeby zawołać panią Zosię... - wyjaśnił chłopiec.
- Tak? - odparła Daniela krzyżując ręce. - Tacy jesteście mądrzy? Dlaczego nie poszliście po lekcjach do taty, jak zawsze?
- Zgadnij - rzekł Jasiu.
- Janek! Odpowiadaj na moje pytania!
- No, bo rano tacie zwialiśmy przecież... - wydukał.
- Mogli pójść na świetlicę... Dzieciom nie wolno po lekcjach chodzić sobie po całej szkole. Jasiu i Franek dobrze o tym wiedzą, bo już nie raz i nie dwa mówiłam o tym swojej klasie.
- Ble, ble - rzekł Franek uśmiechając się do nauczycielki. - Chciałem zrzucić piłeczkę, a w świetlicy pani pilnuje i nie pozwala otwierać okien...
- Nie! Pani to słyszy? - odezwała się Lusia. - Brak słów... Po prostu brak słów... Dziękuję, że odwiozła mi ich pani do domu...
- Nie ma za co... Też mam syna i wiem, jacy chłopcy potrafią mieć pomysły. Prosiłabym jednak, żeby wytłumaczyć dzieciom, żeby nie wchodziły na szkolny strych a tym bardziej nie otwierały same okien.
- Oczywiście. Wytłumaczę...
- A, i prosiłabym, żeby Franek nie przynosił do szkoły chomika. Gacuś to naprawdę miłe stworzonko, ale szkoła to nie miejsce dla zwierząt - dodała wstając z kanapy.
- Słyszałeś, Franek? - odezwała się Daniela.
- Słyszałem...
- No, to zakoduj sobie to... Ja sprawdzam synowi kieszenie, ale sama pani wie, jakie są dzieci - dodała spoglądając na nauczycielkę.
- Dzisiaj włożył sobie Gacka w skarpetkę... - szepnął Jasiu.
- Cicho... - odparł Franek szturchając brata łokciem.
- Pójdę już - szepnęła nauczycielka.
- Jeszcze raz dziękuję pani za odwiezienie ich do domu...
- Drobiazg... Do widzenia.
- Do widzenia - odpowiedziała Daniela.
Zaraz po wyjściu pani Zosi, Lusia chwyciła leżący na stole telefon. Zadzwoniła do męża.
- Szymon, mogę spytać, gdzie ty jesteś? - spytała.
- Moment. O, właśnie wszedłem do szpitala... A co? - spytał.
- A to, że nie odebrałeś chłopców ze szkoły.
- Skarbie, chłopcy zostali dziś w domu. Nie zawoziłem im do szkoły.
- Ja ich zawiozłam.
- Luśka... Mogłaś mnie o tym powiadomić. Skąd miałem wiedzieć? Pojedziesz po nich? Pewnie są na świetlicy.
- Są w domu - powiedziała Daniela.
- Lusia... Nic z tego nie rozumiem... Raz mówisz, że chłopców są w szkole, raz, że w domu. Zdecyduj się w końcu.
- Chłopcy są w domu, bo wychowawczyni ich tu przywiozła - wyjaśniła.
- Aha... Więc po co dzwonisz?
- Po gówno - odpowiedziała Daniela.
- Lusia...
- Na razie... Czekam na ciebie w domu.
- Moment! Luśka, o Marcela się nie martw. Jest ze mną jakby co.
- Okej.
- To pa.
- Pa - odpowiedziała, po czym rozłączyła połączenie.
Popatrzyła na trójkę maluchów, po czym wstała z kanapy.
- To co? Grzejemy obiadek i zabieramy się za lekcje. Tak? - spytała.
Chłopcy kiwnęli głowami.
- A mogę wpuścić sobie do domu Monsterka? - odezwała się Agatka.
Lusia kiwnęła głową. Dziewczynka natychmiast pobiegła otworzyć drzwi.
- Misiu! Monster! - zawołała.
Dwa psy wbiegły do domu. Położyły się na środku salonu. Agatka położyła się na Misiu. Przytuliła się do niego.
- Kocham cię... - szepnęła.
Lusia zabrała się za szykowanie talerzy i sztućców. Franek wyciągnął z plecaka swoją kauczukową piłeczkę.
- Nie wiem, gdzie mogę cię wyrzucić... - szepnął.
- Po co chcesz ją wyrzucać? - odezwała się Lusia.
- Piłki są do wyrzucania...
- Do rzucania, a nie do wyrzucania...
- Do wyrzucania... Wyrzuca się je, żeby jakieś inne dziecko je sobie znajdowało i się cieszyło.
- Kto ci to powiedział?
- Nikt... Ja sam - odparł chłopczyk.
Lusia uśmiechnęła się.
- Co jeden to mądrzejszy - szepnęła.
- A Misiu najmądrzejszy... - odparła Agatka tym mocniej przytulając się do pieska.
- To prawda... Misiu z nas wszystkich jest tu najmądrzejszy - westchnęła Daniela spoglądając na leżącego bez ruchu czworonoga. - A Monster na drugim miejscu...
- A Gacek na miejscu wyróżniającym - szepnął Franek kładąc się na kanapie.
- No tak... Jeszcze Gacek.

Dom w ZajezierzuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz