Był późny wieczór. Jasio znów miał wysoką gorączkę. Daniela robiła mu zimne okłady.
Szymon nalał pół wanny wody. Wykąpał w niej najpierw Agatę, a później Franciszka.
- Gusia, proszę - rzekł podając córce do ręki cieńki grzebyk. - Uczesz sobie ładnie włoski. Franuś, załóż kapcie na nogi...
Franciszek z rozpędu rzucił się na kolana. Jego ślizg wynosił co najmniej cztery metry długości. Wyciągnął kapcie spod kanapy.
Lusia skierowała wzrok na Szymona niosącego na rękach małą Agatkę.
- Skarbie, Jasio ma prawie trzydzieści dziewięć stopni. Robię mu okłady. Na chwilę temperatura spada i na nowo się podnosi.
Jasiu zakaszlał. Usiadł na łóżku. Miał rozpalone policzki i czuł zawroty głowy.
- To może trzeba mu dać czopik.
- Lekarz mówił, że mam podawać tylko to, co przepisał...
- Ale on ma gorączkę. Trzeba mu ją zbić.
- No wiem przecież. Robię mu okłady, nie widzisz?
- Zatoki mu przeziębisz... Gdzie masz te czopiki?
- Do góry na szafce...
- Mama, ja nie chcę... - szepnął Jasiu kręcąc niespokojnie głową. Lusia pogłaskała go. Pomogła mu się podnieść.
- Chodź moja mała żabko... Ojej, ale jesteś rozpalony... Szymon, przebierzemy mu tę piżamę...
Mężczyzna podszedł do żony. Przyniósł jej zielony koszyczek z lekami. Lusia wzięła głęboki oddech. Podała synka mężowi.
- Przygotuj go. Ja umyję ręce - szepnęła.
- Tata, ja nie chcę... - rzekł chłopczyk mocno przytulając się do szyi ojca.
- Synuś, musisz dostać czopik, bo jesteś bardzo chory. Chyba wolisz dostać czopik niż zastrzyk, co?
Jasiu rozpłakał się.
- Hej, Jasiu... Nie płacz, żabko.
Daniela zacisnęła zęby, po czym usiadła obok męża. Szymon śmiałym ruchem położył syna na swych kolanach. Gdy tylko spuścił dziecku piżamę, Lusia wsunęła czopek w miejsce docelowe. Jasiu wydarł się na całe gardło.
Momentalnie w salonie zjawił się Marcel.
- Co jemu się dzieje? - spytał zakłopotany.
- Co się dzieje? Nic się nie dzieje - odparła Daniela wstając z kanapy. - Przyniosę mu czystą piżamę.
Jasiu podciągnął sobie piżamę, po czym z nerwami rzucił się na łóżko. Zaczął kopać nogami sosnową boazerię.
- On na pewno jest chory? - rzekł Marcel spoglądając na brata.
- No, lekarz twierdzi, że tak... - odparł Szymon wzruszając ramionami.
- Chyba na ADHD - zaśmiał się siedemnastolatek. - Ej, Jachu! Kury na dachu! - dorzucił uśmiechając się do zezłoszczonego braciszka.
Wtem do salonu weszła Daniela. Kobieta rzuciła w męża piżamą Jasia.
- Młody, przebieranki - rzekł Szymon. - Chodź, Jasiu... Jasiu, chodź do mnie.
Chłopiec przekulał się po łóżku w stronę taty.
- Jestem - rzekł.
- Chodź Jasiu... Dostaniesz nowy kostium kosmonauty. Taki z wielką literą "J" na środku.
- "J" jak JASIU - odezwała się Daniela.
- "J" jak JASIŃSKI - rzekł Szymon.
- "J" jak JA - szepnął Janek podnosząc obydwie ręce do góry.
Szymon ściągnął mu przez głowę górę od piżamy.
- To ja sam - rzekł chłopiec biorąc do ręki spodenki. Chwiejnym krokiem poszedł do łazienki.
Marcel usiadł w fotelu. Przeciągnął się.
- Nie chcę nic mówić, ale Agacie z nosa leci. Przeziębiła się - rzekł.
Szymon i Daniela spojrzeli na siebie.
- No, jeszcze tego brakuje, żeby Agata nam się rozchorowała! - odezwała się Lusia.
- Zajrzę do maluchów. Zobaczę, czy śpią - rzekł Szymon.
- Tata, nie musisz iść. Agata śpi z Nikodemem, a Franek nie idzie dzisiaj spać - rzekł Marcel z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Jak nie idzie?
- No, trzeci Gacek wleciał mu za szafę... Sam rozumiesz.
Szymon wstał z kanapy. Poszedł na górę. Będący w świetnym humorze Marcel, ruszył za ojcem.
Lusia zapaliła lampkę. Zgasiła górne światło w salonie. Po chwili ujrzała wychodzącego z łazienki Jasia. Siedmiolatek podszedł do mamy. Przytulił się do niej.
- No, kładź się - powiedziała unosząc kołdrę w górę.
- A ty?
- A ja kładę się koło ciebie - szepnęła, po czym położyła się obok synka i czule go przytuliła.