Zaraz po powrocie do domu Daniela przebrała dzieci w piżamy. Agatka jako pierwsza wskoczyła do łóżka. Chociaż była zmęczona jazdą do Torunia i z powrotem, kulała się po kołdrze w tę i z powrotem. Lusia była zajęta przebieraniem Jasia, wiec nie zwracała uwagi na Agatę.
Brak jakiejkolwiek reakcji ze strony rodziców potęgował wygłupy dziewczynki. W pewnym momencie Agata wpadła na pomysł, że zrobi podwójne saldo składające się z dwóch przewrotów w przód. Pięciolatka spadła z łóżka na podłogę nabijając sobie na czole guza wielkości śliwki węgierki. O dziwo, nie zapłakała. Chociaż w jej oczach pojawiły się łzy, prędko je otarła.
- Bardzo dobrze! - rzekł Szymon. - Teraz będziesz miała dobrą nauczkę na przyszłość!
Dziewczynka wytknęła język na tatę, po czym wskrobała się z powrotem na łóżko. Odwróciła się przodem do ściany. Nie chciała, aby rodzice widzieli jej łzy.
Gdy Lusia przebierała Franciszka w piżamę, Szymon segregował zakupione lekarstwa.
- Lusia, Jasiowi lekarz przepisał paracetamol dwa rano i wieczorem - rzekł.
- No, trudno. Jakoś to przeżyje - odpowiedziała.
- Ale co? - odezwał się Jasiu.
- Nic. Zamknij oczka i śpij - odparła matka chłopca.
- Ale co? - zapytał ponownie.
- Czopiki w tyłek. Rano i wieczorem - rzekł Szymon patrząc w zmieniający się wyraz twarzy Jasia.
- Ja nie chcę - szepnął.
- Śpi. Na wieczór dostaniesz - szepnęła Daniela głaszcząc chłopca po ciemnej grzywce. - Zamknij oczka.
Szymon wstał od stołu. Podszedł do żony.
- Chodź, wyjdziemy na taras... - zwrócił się do małżonki.
Lusia wyciągnęła obydwie dłonie w kierunku Szymona. Mężczyzna pomógł jej się podnieść. Oboje wyszli na zewnątrz.
Było wczesne popołudnie. Z drzew spadały pożółkłe już liście. W dali widać było blask jeziora. Szymon czule przytulił żonę.
- Ciepło ci, czy zimno? - spytał.
- Zimno... - odpowiedziała spoglądając na zachmurzone niebo.
- To daj mi swoje dłonie. Kocham je. Wiesz?
- Co kochasz? - spytała.
- Te twoje dłonie kocham - wyznał patrząc jej w oczy. Chwyciwszy ręce ukochanej żony, zaczął je rozgrzewać chuchając na nie.
- To będzie trudny tydzień... Będę miała w domu trójkę chorych dzieci. Zamień się. Ja pójdę do pracy, a ty będziesz siedział w domu z dzieciakami - westchnęła opierając się rękoma o balustradę.
- Cały tydzień chyba nie będą chore. W końcu te lekarstwa chyba zaczną działać...
- No, oby - szepnęła. - O, Franek woła... Chodź do domu, bo zmarzniesz...
Oboje małżonkowie weszli do salonu. Franuś siedział na łóżku. Był smutny. Lusia przykucnęła przy nim.
- Co tobie skarbie? - spytała troskliwym głosem.
- Czopek został w kurtce - szepnął chłopczyk.
- Franek, tata zaniósł Czopka do jego klatki. Kładź się spać... Nie spałeś w nocy... No, już... - powiedziała pomagając chłopcu się położyć. - Śpij, mój malutki...
Franek zamknął oczy. Wyobraził sobie Czopka biorącego udział w wyścigach rajdowych. Z uśmiechem na ustach zasnął.