Marcel zapukał do drzwi. W mgnieniu oka z mieszkania wyszła Amelia. Nastolatka miała na sobie jeansy i ciemnozieloną tunikę. Rozpuszczone włosy sięgały jej niemalże do pasa.
- Hejo Melka.
- Hejo... Idziemy na dwór?
- No, ale najpierw muszę pogadać z panem Jankiem... Mam sprawę do niego.
Melka wzięła głęboki oddech. Zastawiła rękoma wejście do swojego domu.
- I co? Myślisz, że będę się przez ciebie przepychał?
Powiedziawszy te słowa chłopiec trzykrotnie nacisnął na dzwonek do drzwi.
Amelia skrzyżowała ręce. Z nerwami patrzyła na ojca zmierzającego w stronę przybudówki.
- Co masz taką minę? - odezwał się.
Melka wzruszyła ramionami.
- Dzień dobry. Mam sprawę do pana - odezwał się Marcel.
- Dzień dobry. O co chodzi? - spytał podpierając się ręką o drewnianą futrynę.
- Tata, weź go nie słuchaj...
- Chodzi o to, że chciałbym zabrać Melkę na imprezę.
- Na jaką znów imprezę?
- No, do takiego klubu, który odwiedza dużo naszych znajomych. Tam jest ochrona i są kamery. Bawilibyśmy się maksymalnie do dwunastej w nocy. A gdyby nam się wcześniej przestało podobać, nie ma problemu. Nasza taksówka będzie cały czas w gotowości. Jak coś to wsiadamy i wracamy do domu...
- I ja mam puścić z tobą moją córkę? - rzekł Janek patrząc na Marcela z niedowierzaniem. - Twój ojciec pozwolił ci iść na tę imprezę?
- Tak. Pozwolił.
Janek podrapał się po głowie.
- Nie wiem... - westchnął. - A jak coś się stanie?
- Nic się nie stanie. Nie będziemy pić żadnego alkoholu, bo za taką akcję miałbym dożywotni szlaban na imprezy... Nie będziemy robić żadnych głupich rzeczy. Chcemy tylko potańczyć, pobawić się ze znajomymi...
- Tata, zgódź się - szepnęła Melka uśmiechając się do ojca.
- Nie wiem. Zastanowię się - odparł Janek.
- Tato...
- Melka, pogadam z mamą... Zobaczymy.
Janek popatrzył z namysłem na Marcela, po czym wszedł z powrotem do domu. Był pod wrażeniem dojrzałości chłopca. W głębi serca był przekonany, że Marcel to dobry dzieciak, który nigdy nie pozwoliłby nikomu skrzywdzić Melki.
Zaraz po tym, jak Janek wszedł do domu, Amelia wsunęła buty na nogi. Założyła bluzę z kapturem.
- To dokąd idziemy? - spytała chwytając Marcela za rękę.
- Jest dziesiąta - odparł spoglądając na zegarek. - Za trzy godziny muszę zameldować się w domu... Możemy pojechać gdzieś rowerami, albo przejść się na spacer... Co wolisz?
- Zgadnij, co wolę - szepnęła przystając na chwilę.
Marcel uśmiechnął się.
- Nie muszę zgadywać. Wiem, że wolisz rowery - oznajmił.
Amelka uwiesiła się na jego ramieniu. Marcel cmoknął ją w usta.
- To dokąd jedziemy? - spytała.
- Do sklepu na oranżadę. Ja stawiam - oznajmił wkładając rękę do kieszeni. Wyciągnął z niej kauczukową piłeczkę. Zmierzając w stronę rowerów podrzucił piłeczkę kilkakrotnie w górę.
- Ale będzie mega - rzekł po chwili. - W końcu poznasz dziewczynę Nikodema...
- O ile w ogóle tata pozwoli mi jechać na tą dyskotekę.
- Pozwoli - rzekł Marcel.
- Nie wiem, właśnie...
- Zobaczysz, że pozwoli.