"Mój Torin" - K. Webster

124 6 8
                                    

2/10

Data: 11.01.2020

Jestem dziwadłem, odmieńcem, nigdzie nie pasuję.
Jestem samotna, nikt mnie nie kocha.
Jednak szczęście jest tak blisko, prawie mogę go posmakować.
Aż nagle zjawia się on.
Jest przystojny i bogaty, stanowi uosobienie męskości.
Ma smutne brązowe oczy i niesamowity uśmiech.
I chce, żebym uciekła razem z nim.
Skrywa swoje intencje.
Motywy jego postępowania są niejasne.
Ale ja i tak z nim odchodzę, bo tu nie jestem szczęśliwa.
Jego obietnice są zbyt piękne, by mogły być prawdziwe.
Zamek. Fortuna. I konie.
To wszystko jest zbyt proste.
A w moim życiu nic nigdy nie jest proste.
W czym tkwi haczyk?
Zawsze jest jakiś haczyk.

***

Uwaga, recenzja zawiera wulgaryzmy (podobnie jak książka), tylko dla ludzi o mocnych nerwach ;)


„Mój Torin" to książka, w której pokładałam duże nadzieje. Zacznijmy od tego, że jest napisana nowoczesnym stylem, dzięki czemu czyta się ją bardzo szybko, co jest dla mnie ogromnym plusem, lubię taki styl... ale właśni tutaj kończą się dla mnie zalety tej książki.

Może jednak od początku. Casey to dziewczyna wychowująca się w rodzinach zastępczych, jej matka ćpunka podrzuciła ją w kościele podczas Świąt Bożego Narodzenia. Dziecko miało wszelkie objawy uzależnienia. Oczywiście jak to w takich książkach bywa Casey nie mogła się wychowywać w dobrych domach, tylko trafiała do najgorszych rodzin zastępczych. Właśnie z jednej z takich rodzin, tuż przed jej osiemnastymi urodzinami, wykupuje ją trzydziesto-paro letni Tyler, wykupuje – bo inaczej nazwać się tego nie da, jednak akurat tutaj trudno się czepiać, przecież innej możliwości nie miał. Tyler obiecuje Casey wszystko, czego dziewczyna tylko zapragnie, bo jest milionerem (jakże by inaczej), obiecuje ją chronić, jedynie co, Casey ma zamieszkać razem z nim i jego bratem Torinem. Tytułowy Torin jest chory na autyzm, niewiele mówi, a raczej wykrzykuje pojedyncze słowa, uwielbia monety, a po domu porusza się tajemnymi korytarzami wybudowanymi w ścianach. I to by było na tyle z intrygującej fabuły tej książki.

Tyler przyrzeka Casey (oraz czytelnikom), że jego propozycja nie ma żadnych seksualnych podtekstów, a jedynie chce jej zapewnić dom, jakiego nigdy nie miała. Jednak no cóż, nic bardziej mylnego, ponieważ niespełna osiemnastoletnia dziewczyna bardzo szybko wpada w chory, miłosny trójkąt. Sama nie wie czy bardziej pragnie Tylera czy Torina, i tak reszta książki krąży miedzy relacją Casey-Tyler a Casey-Torin. Właściwie nie wiadomo, która z nich jest bardziej patologiczna. Tyler czuje wyrzuty sumienia, bo obiecywał Casey opiekować się nią, a nie mieć o niej fantazje, poza tym bardziej upatruje ją jako partnerkę dla Torina. Ten z kolei ze względu na swoją chorobę, zachowuje się dość agresywnie wobec Casey, ich zbliżenia przypominają bardziej molestowanie, a ich pierwszy raz to właściwie gwałt (choć Casey to zupełnie nie przeszkadza, bo bardzo szybko prosi Torina o więcej).

Ostatnio padłam ze śmiechu (choć wcale mnie to nie zdziwiło), że najczęstszym, powtarzającym się słowem w „365" jest „kutas", to teraz uwaga – w „Mój Torin" jest podobnie. Nie ma strony, a na pewno rozdziału, żeby to słowo nie padło... Tak jakby nie było innego określenia na męskie narządy płciowe... Uzmysłowiłam sobie, że choć jestem już stara, to w życiu bym tego słowa nie użyła myśląc o czyimś penisie (zwłaszcza swojego ukochanego). Dla mnie to słowo jest wulgarne i obraźliwe, a powtarzane tyle razy staje się wręcz niesmaczne. Tymczasem tutaj mamy co chwilę twardniejącego kutasa, albo cieknącego kutasa. Książka jest wręcz naszpikowana kutasami bądź mokrymi majtkami Casey. I wiecie, gdyby to był erotyk, tak oficjalnie, to może byłabym w stanie to zrozumieć. Kiedy sięgam po książkę, gdzie na okładce jest facet z nagim torsem, albo laska w samym staniku, to już wiem czego mogę się spodziewać. Tymczasem tutaj ani okładka ani opis książki na to nie wskazuje – powinni wprowadzić jakieś ostrzeżenia (chyba nawet widziałam już takie symbole na książkach).

Drugim takim ulubionym słowem autorki jest „kurwa" (czasem nawet powtarzane trzy razy pod rząd). Ja rozumiem, że takie wulgaryzmy nadają książce autentyczności, sama czasem lubię rzucić mięsem w swoich historiach, ale w „Mój Torin" to słowo pojawia się nagminnie i przestaje być „autentyczne". Może to wynika z tłumaczenia, może angielski nie jest taki bogaty w przekleństwa i synonimy słowa „kutas". A może po prostu K. Webster ma tak ubogie słownictwo.

Właściwie w książce mamy trzech bohaterów i trzy narracje, ale tak naprawdę te narracje w niczym się ze sobą nie różnią. Tak jakby zarówno Casey, Tyler czy Torin to była jedna osoba (każde z nich używa słowa kutas i kurwa).

Niestety, co najgorsze książka ta jest do bólu przewidywalna. Od pierwszych stronic wiedziałam, co mnie czeka, jakie to wielkie tajemnice skrywa Tyler, czy też jego świętej pamięci ojciec. A do tego po raz kolejny mamy historię z cyklu, że tylko freak może pokochać freaka, ponieważ mamy tu chłopaka z autyzmem, córkę narkomanki z domniemanym ADHD i nieuleczalną chorobę... Na szczęście nasi bohaterowie są obrzydliwie bogaci, dzięki czemu te wszystkie ich problemy są bardziej zjadliwe... Bo bądźmy szczerzy, ja wiem, że pieniądze szczęścia nie dają, a choroby są zawsze tragedią, to jednak o wiele łatwiej zmagać się z nimi, nie musząc się martwić na każdym kroku o pieniądze, a raczej o ich brak.

Być może książka podobałaby mi się nawet (pomimo wielu irracjonalnych wątków), gdyby autorka podarowała sobie chociaż tę relację Casey-Taylor, jakby dziewczyna i mężczyzna nie mogli już po prostu się przyjaźnić, jakby to zawsze musiało ocierać się o seks. Biorąc pod uwagę ich różnicę wieku i powody, dla których Tyler tak bardzo chciał chronić Casey (to jedna z tych wielkich tajemnic), autorka naprawdę mogła dać im spokój i pozostawić ich wzajemne relacje na poziomie braterskim... ale widocznie uznała, że pisanie jedynie o kutasie Torina nie wystarcza (cholera chyba teraz ja nadużywam tego słowa).

No i wreszcie na końcu autorka rozbawiła mnie słowem do czytelnika, pisząc o swoich badaniach na temat „upośledzeń opisanych w tej powieści". Może i badania zrobiła, szkoda, że się z nami nimi nie podzieliła... Autyzm jest trudnym tematem, a w ostatnich czasach coraz więcej pojawia się książek o tym schorzeniu, tymczasem w „Mój Torin" był ona zaledwie jakimś tam tłem dla całej fabuły, być może wyjaśnieniem pewnych wątków erotycznych, ale na pewno autorka nie przybliżyła nam tego problemu w żaden sposób (czytałam już lepsze książki o bohaterach z autyzmem). Natomiast już zupełnie nie mam pojęcia skąd pomysł, że Casey zmagała się z ADHD, jeśli tak to chyba tylko na papierku, bo żadne jej zachowania na to nie wskazywały. Jak dla mnie zachowywała się po prostu jak zbuntowana nastolatka po przejściach...

No cóż długo mogłabym się rozwodzić na temat tej książki. Chyba moja recenzja zawiera więcej treści niż sama powieść.

Czytałam wiele opinii o niezwykłości tej historii oraz o tym jak bardzo jest wzruszająca. Mnie ani nie zachwyciła, ani nie wzruszyła. Nie uroniłam nad nią ani jednej łzy. Może po prostu mnie już takie tematy nie ruszają... A może jestem zimną suką, której nie zachwyca mierzenie miłości, tym jak głęboko facet chce dziewczynie wepchnąć kutasa. A może jestem oziębła, bo nie ogarniam, że dziewczyna po swoim pierwszym razie przypominającym gwałt, niedługo później wskakuje mu ponownie do łóżka i przeżywa od razu najwspanialszy orgazm w życiu. Niestety ja tego nie ogarniam :(

Niestety choć sięgnęłam po książkę „Mój Torin" z polecenia, to sama nie mogę jej polecić z czystym sumieniem. 

Bosz, to chyba najdłuższa recenzja, jaką napisałam... Te złe zawsze pisze się jakoś lepiej. 

Recenzje CzarownicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz