"Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku" - Zbigniew Rokita

44 4 0
                                    

10/10

Data: 19.02.2021

Przez większość życia uważałem Ślązaków za jaskiniowców z kilofem i roladą. Swoją śląskość wypierałem. W podstawówce pani Chmiel grała nam na akordeonie Rotę, a ja nie miałem pojęcia, że ów plujący w twarz Niemiec z pieśni był moim przodkiem.

O swoich korzeniach wiedziałem mało. Nie wierzyłem, że na Śląsku przed wojną odbyła się jakakolwiek historia. Moi antenaci byli jakby z innej planety, nosili jakieś niemożliwe imiona: Urban, Reinhold, Liselotte.
Później była ta nazistowska burdelmama, major z Kaukazu, pradziadek na „delegacjach" w Polsce we wrześniu 1939, nagrobek z zeskrobanym nazwiskiem przy kompoście. Coś pękało. Pojąłem, że za płotem wydarzyła się alternatywna historia, dzieje odwrócone na lewą stronę. Postanowiłem pokręcić się po okolicy, spróbować złożyć to w całość. I czego tam nie znalazłem: blisko milion ludzi deklarujących „nieistniejącą" narodowość, katastrofę ekologiczną nieznanych rozmiarów, opowieści o polskiej kolonii, o separatyzmach i ludzi kibicujących nie tej reprezentacji co trzeba. Oto nasza silezjogonia.

***

Tym razem coś zupełnie innego, niż zwykle Wam tu recenzuję.

„Zbigniew Kadłubek nazwał Ślązaków osiadłymi nomadami: tkwią w jednym miejscu od tysiąca lat, zmieniają się tylko kraje, w których przychodzi im tkwić."

„Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku" to książka, po którą pewnie bym nigdy nie sięgnęła, gdyby nie kilka znaczących faktów. Po pierwsze znam osobiście autora, więc wiedziałam, że ta książka to nie byle co i że będzie warta przeczytania. Po drugie nie dość, że mówi ona o Śląsku oraz o moim mieście - Gliwicach, to jeszcze opowiada historię dzielnicy, na której się wychowałam. Bardzo się cieszę, że te wszystkie okoliczności doprowadziły do tego, że postanowiłam ją przeczytać, bo to naprawdę świetna lektura! Powiedziałabym, że wręcz obowiązkowa i to nie tylko dla Ślązaków, ale dla wszystkich, którym wydaje się, że mają coś do powiedzenia o Śląsku. Dowiedziałam się z tej książki wielu ciekawych rzeczy zarówno historycznych, jak i o współczesnym Śląsku, o których wcześniej nie miałam pojęcia, głównie z powodu mojej ignorancji. Zbigniew Rokita zabiera nas w niezwykłą podróż po historii swojej rodziny, ukazując tym samym sposobem skomplikowane dzieje Śląska i Narodu Śląskiego. Próbuje nas przekonać, że historia nie jest czarno-biała i często wiemy o niej tyle ile chcą nam pokazać ci na górze. Następnie autor zabiera nas w podróż po Śląsku, pokazując zarówno jego pozytywne, jak i negatywne strony - nie ma tu miejsca na koloryzację.

Przede wszystkim w „Kajś" Zbigniew Rokita rozprawia się ze swoją śląskością, szuka z nią wspólnego mianownika, próbuje zrozumieć, co to znaczy być Ślązakiem.

„Bo są tacy, którzy z jakiegoś powodu potrzebują owinąć się tożsamością szczelnie, po szyję. I ja też tak mam. A tam, gdzie brakuje treści, górę bierze forma i stąd już krótka droga do radykalizmu."

Ja nigdy nie odczuwałam potrzeby utożsamienia się z jakąś narodowością. Urodziłam się w Polsce, jestem Polką i już, ale urodziłam się też na Śląsku, jednak podobnie jak Zbyszkowi, w domu nie wpajano mi śląskości, czy mimo wszystko mogę się czuć Ślązaczką? Śląsk to zawsze było coś obok. Nigdy nie nauczyłam się Śląskiego, zawsze kojarzył mi się ze wsią, choć podziwiałam (podobnie jak mama Zbyszka) koleżanki, które w szkole posługiwały się językiem polskim, a następnie płynnie potrafiły przejść na śląski w swoich domach. Nigdy mi ze Śląskiem nie było po drodze, chociaż moi dziadkowie pochodzą właśnie stąd. Jednak zawsze wydawało się mi, że mojej babci bliżej do Niemiec, mówiła po niemiecku, czytała niemieckie książki, oglądała niemiecką telewizję, chodziła na msze niemieckie. Nad dziadkiem nigdy się nie zastanawiałam, jako że niestety nie mam o nim dobrego zdania, więc po prostu się nim nie interesowałam. Bliżej mi było do rodziny taty. Bardziej fascynowała mnie historia dziadka pochodzącego z kresów wschodnich, z terenów Ukrainy, gdzie jego rodzinę spotkała tragedia. Niestety dziadek zmarł, gdy byłam mała i bardzo żałuję, że nie zdążyłam go wypytać o losy jego rodziny. Natomiast babcia urodziła się pod Częstochową, ale cała jej rodzina wyjechała do Francji, gdzie babcia się wychowała (tam też spotkali się z dziadkiem). To Francją i opowieściami babci o młodości zawsze żyłam, to w tę stronę mnie zawsze ciągnęło.

Dzięki „Kajś" udało się Zbyszkowi Rokicie zmusić mnie do pochylenia się nad tą moją śląską tożsamością, docenić niezwykłość tej kultury, zastanowić się nad moimi śląskimi przodkami.

Zaczęłam rozmyślać o tym, gdzie właściwie jest ten Śląsk i jaki jest? Czy bliżej nam (o ile mogę mówić nam) do Polski, czy może do Niemiec. A może jesteśmy mieszanką tak wielu narodowości (jak Zbyszek Rokita lub ja), że trudno nas zakwalifikować. A może pora, żeby docenić Śląsk i uznać narodowość Ślązaków za coś odrębnego? Może pora skończyć z podziałami i nie klasyfikować Ślązaków, czas pochylić się nad historią Śląska, żeby zrozumieć, że nie mamy wpływu na to gdzie i kim jesteśmy teraz.

Dzięki „Kajś" stałam się dumna z tego, że mieszkam na Śląsku, że chociażby w części moje korzenie są właśnie tu, że jesteśmy czymś więcej niż tylko „przeszczepem" , ale mamy swoją wartość historyczną.

„Tutejsza historia to wojny husyckie, wojna trzydziestoletnia, wojna prusko-francuska. To nie moja wina, że gdy Polska walczyła z Krzyżakami, my byliśmy po drugiej stronie. Co na to poradzę, że Polsce Fryderyk II Hohenzollern przyniósł rozbiory, a nam kominy i cywilizację. Choćbyśmy chcieli, żeby było inaczej, to my nie przegraliśmy powstania styczniowego, za to I wojnę już tak. Dla nas 1945 rok był początkiem wojny, nie końcem. Ktoś przekazał mi swoją pamięć, Ślązaków potraktował jak przeszczep do polskiego organizmu, który teraz wszyscy z troską oglądają, czy się przyjął."

Dodam, że pod koniec książki wzruszyłam się bardziej, niż przy niejednym ckliwym romansie. Zbyszek zastosował świetny zabieg, o którym ja wiedziałam, ale czytelnicy mogli się tylko domyślać ;)


Recenzje CzarownicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz