W poniedziałkowy ranek Lisa jako pierwsza pojawiła się w biurze i w dodatku była tam już przed ósmą. Nie był to łatwy poranek, bo przespała niecałe cztery godziny, ale wiedziała, że im wcześniej przyjdzie, tym szybciej wyjdzie do domu. - O, Lisa. - usłyszała chwilę po pełnej godzinie, kiedy w drzwiach pojawiła się księgowa. - Dzień dobry. - uśmiechnęła się szeroko i dolała wody do ekspresu, żeby przygotować sobie kawę. - Prawie zapomniałam jak wyglądasz. - Martyna odwiesiła kurtkę i przyjrzała się dziewczynie. - Mijamy się. - wzruszyła ramionami, ale uśmiech nie schodził z jej twarzy. - Mam nadzieję, że będę tutaj coraz częściej, bo ile można pracować z domu czy z podróży. Męczące to na dłuższą metę, a w dodatku zero kontaktu z ludźmi. - pożaliła się, bo mimo iż uwielbiała towarzystwo Kuby czy reszty wesołej ekipy, to brakowało jej znajomych z pracy - szczególnie Roberta, dla którego nie miała ostatnio czasu, ale obiecała sobie, że nadrobi to zaraz po przeprowadzce. - Już nie narzekaj, przynajmniej możesz sobie pozwolić na pracę z każdego miejsca na ziemi, a ja nie bardzo. - Martyna przewróciła oczami i usiadła za swoim biurkiem. - W sumie... - Lisa przyznała jej rację i już nie zawracała głowy dziewczynie, która wyciągnęła słuchawki i od razu zajęła się pracą. Z kubkiem świeżej kawy przysiadła na pięcie na fotelu i poszła w ślady koleżanki uruchamiając jedną z ostatnich playlist. Całkowicie odpłynęła, skupiając się na zawartości swojej skrzynki mailowej, kiedy nagle poczuła bolesne ukłucie w bok i aż zerwała się z krótkim krzykiem. - Kurwa. Ile razy mówiłam żebyś tak nie robił?! - syknęła do Roberta, który na powitanie dźgnął ją palcem między żebra. - Uduszę cię. - jęknęła zwijając się z bólu i spojrzała na niego spode łba. - Kobieto, czego klniesz od rana?! - pokręcił głową, udając oburzenie i położył torbę na blacie swojego biurka. - Weź mnie nie wkurwiaj od rana. - burknęła, masując obolałe miejsce. - Ktoś tu się nie wyspał? - uniósł brwi i podążył wzrokiem za dziewczyną, która podeszła do niszczarki. - Co ty, na rowerze jeździłaś? - zauważył, że jakby mogła, to chodziłaby okrakiem. - Jakim rowerem, weź. - przeciągnęła się, tłumiąc jęk, bo bolało ją całe ciało. - Sorry, raczej ktoś po tobie się nieźle przejechał. - poprawił się i wyszczerzył zęby w głupim uśmiechu, bo zauważył malinki na jej szyi. - Zazdrościsz? - pacnęła go otwartą dłonią w tył głowy, kiedy wyrzucił pieść w górę z radości, że zgadł, mimo że dziewczyna nie przyznała mu racji. Prawda była taka, że wczoraj podpadła Kubie swoim bezczelnym i wyzywającym zachowaniem i postanowił twardo sprowadzić ją na ziemię. Jeszcze teraz zarumieniła się, kiedy przez jej głowę przemknęły wspomnienia tego, co zrobił z nią wczorajszej nocy. Do tej pory ból mieszał się z przyjemnością, przez co był bardziej znośny. - Ostro było, co? - złapał ją za nadgarstek, na którym były ślady po kajdankach. - Bardzo. - wywinęła mu się i wróciła do biurka. - Już? Skończyłeś? Czy chcesz streszczenie, bo dawno fiuta nie czułeś? - pocisnęła mu, na co pokazał jej tylko środkowy palec. - Ha. Trafiłam! - przedrzeźniła go i posłała mu zwycięski uśmiech. Ich głośne docinki zwróciły uwagę Martyny, która wyjęła słuchawki i spojrzała na nich pytająco. - Nic, nic. Stęsknił się. - Lisa zacisnęła usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem widząc minę przyjaciela, jednak przestała mu dokuczać i oboje zajęli się pracą. Dzień minął im bardzo szybko i nie wiadomo kiedy zrobiła się prawie szesnasta, a za rozległ się znajomy dźwięk silnika. - Robert, cześć. - chwilę później Que pojawił się w biurze i przybił żółwika z chłopakiem. - Jak ty z nią wytrzymujesz? Wyszczekana bestia się z niej zrobiła. - kiwnął głową w kierunku Lisy, kiedy Que pochylił się, aby pocałować ją na powitanie. - Jest ciężko. - zrobił minę męczennika, na co dziewczyna obruszyła się. - Próbuję ją postawić do pionu, ale rozpuściła się jak dziadowski bicz i niewiele pomaga, a jeszcze sprawia jej to przyjemność. - puścił Robertowi oczko, a kiedy już miała wybuchnąć, to mocno ścisnął jej kark. - Ha ha ha. Dobrze się bawicie moim kosztem? - zapytała, powstrzymując się od bardziej ciętego komentarza, bo w dalszym ciągu czuła palce mężczyzny wbijające się teraz w jej szyję. - Możemy jechać? - z trzaskiem zamknęła laptopa i całkiem dyskretnie wyswobodziła się spod ręki Kuby. - Jasne, jak sobie życzysz. - ten uśmiechnął się do niej tak słodko, że aż przeszły ją ciarki. - Na razie. - Que pożegnał się i przepuścił dziewczynę w drzwiach, kiedy zabrała swoje rzeczy. - Już się obraziłaś? - zapytał, gdy dziewczyna w milczeniu wsiadła do auta. - Nie, po prostu planuję twoją smierć na sto różnych sposobów. - kącik jej ust powędrował ku górze na co Kuba tylko przewrócił oczami. - Mam już nawet sto trzy sposoby. - dodała po chwili, kiedy wyjechali z parkingu. - Tak? A ja mam przynajmniej o dziesięć więcej jak cię utemperować. - zaczął się z nią droczyć, zaciskając palce na jej udzie. - Fajne masz te marzenia, wiesz? - zakpiła i wsunęła kciuk do ust, delikatnie zagryzając na nim palce. - Zajebiste, nie? - mrugnął do niej i ścisnął jej dłoń, kiedy splotła palce z niego. - Spakowałeś cokolwiek? - zmieniła temat, bo wychodząc do pracy prosiła go, żeby przygotował chociaż część swoich rzeczy. - Nie, bo jak wyszłaś to zawinąłem się spać, a jak wstałem to od razu musiałem zbierać się na trening. - Chcesz mi powiedzieć, że spałeś do czternastej? Ty leniu śmierdzący! - uderzyła go pięścią w ramię, ale przewidział jej ruch i napiął mięśnie, przez co zabolały ją kłykcie. - Zarządzam celibat dopóki nie spakujemy dzisiaj całej kuchni. - oznajmiła, czym tylko jeszcze bardziej rozbawiła chłopaka. - To już planujesz zaciągnąć mnie dziś do łóżka? - zabawnie poruszył brwiami, a dziewczynę aż zaswędziała ręka, żeby znowu mu przyłożyć. Tak z miłości, oczywiście. - Jak spakujemy kuchnię to czemu nie? Muszę rozciągnąć te cholerne zakwasy. -
CZYTASZ
Potrzebny
FanfictionPrzeciągnęła się i trąciła stopą psa śpiącego w jej nogach. Radio-budzik nie przestawał dzwonić, więc nie zostało jej nic innego, jak podnieść się z łóżka i go wyłączyć. Zegar wskazywał 6:40. Był to jej 11. dzień pracy pod rząd. Jeszcze tylko 8 god...