Rozdział 43

2.1K 97 7
                                    

Spędziłam z nimi cudowne chwile... widzieliśmy się tylko 3 dni ale zdążyłam w cholerę dużo zrobić... udało mi się ocalić ludzi i dać im nowe życie dzięki kasie... teraz gdy Asia będzie miała dobrze płatną pracę bo miesięcznie 5 tysięcy to dadzą sobie radę... tym bardziej że rachunki na najbliższe trzy miesiące im opłaciłam... w piątek o siedemnastej pojechałam na dworzec. Taksówką. O siedemnastej dwadzieścia miałam mieć pociąg do Lublina... jednak moje życie nie może być kolorowe... o nie. Poczułam że ktoś łapie mnie za rękę odwróciłam głowę i zobaczyłam Freda

-Wypuść mnie! -wyrywałam się ale on przyłożył mi coś do nosa i mimo woli odleciałam

Gdy otworzyłam oczy byłam znowu w jakiejś stodole... i to nie jakiejś... byłam tam gdzie poprzednim razem. Tym razem sama... nie miałam przy sobie telefonu czyli kontakt z Marcinem nie możliwy... trafię do burdelu? Nie no zajebiście... nie zgadzam się. Wszystko mnie bolało... łącznie z brzuchem ale jakoś wstałam i początkowe zawroty głowy się uspokoiły. Wszedł Fredo i stanął na przeciwko mnie

-Nie dam ci żyć normalnie perełko -podszedł do mnie i mocno mnie chwycił -a teraz chodź -wyrywałam się ale nic to nie pomagało. Szłam tak jak on chciał na nowo stanęłam przed dwoma facetami tym razem innymi. Fredo mnie puścił i wyszedł zamykając drzwi na klucz

-Hej słoneczko -zaśmiał się jeden z tych starych oblechów

-Kosztowałaś 250 tysięcy... cenna zdobycz. Ciekawe jak się rżniesz -obrzydzało mnie samo patrzenie na nich

-Wypuście mnie... dam wam 10 razy więcej za wolność

-Nie chcę kasy... mam 64 lata i mogę sobie spać na kasie wiesz? Mam przyjaciela... lubimy się bawić ostro w trójkącie -drugi z nich podszedł do mnie od tyłu i chwycił za tyłek

-Puść mnie kurwa ty obleśny chuju! -wydarłam się

Popatrzyli na siebie po czym jeden z nich wykręcił mi rękę... ała... bolało cholernie... prawie się pobeczałam. Zamknęli mnie w jakimś pokoju  i kazali siedzieć do puki nie najdzie mnie ochota... cały dzień tam spędziłam... codziennie z rana przychodził jeden z nich i mnie bił. Po głowie, brzuchu, nogach, tyłku, plecach i wykręcał mi codziennie po jednym palcu. Na siłę wpychali mi jedzenie sproszkowane... miałam tylko na chwilę po tym siły a potem na nowo słabłam i tak dwa razy dziennie. Jeden trzymał mi głowę i szczękę a drugi wpychał tak żebym wymiotowała.... Wytrzymałam tak 4 dni... piątek sobota niedziela i poniedziałek był dniem mojej ucieczki... wybiłam okno i w nocy po prostu uciekłam... nogi miałam zalane krwią, włosy brudne od prochu i w sumie krwi też bo rozwalili mi nos, lewa ręka myślałam że mi odpadnie nie czułam nic oprócz rwącego bólu... wszystkie palce miałam powykręcane i nadgarstek. Było ciemno nie wiem która godzina, miałam na sobie tylko jakąś koszulę którą mi dali... i trampki... nie miałam nic więcej a na polu mróz... udało mi się znaleźć centrum a tam mieszkanie Marcina... poszłam tam. Windą pojechałam na górę do nich i zapukałam mając nadzieję że ktoś mi otworzy... zamarzałam. Pierwszy raz się tak ucieszyłam na widok Marcina a on pierwszy się popłakał na mój widok... ale jak później się dowiedziałam nie z tęsknoty tylko z tego jak wyglądałam. Bez pytań wciągnął mnie do domu i przytulił. Dopiero w łazience gdzie mnie rozebrał do naga i gdzie zaczął mi zabezpieczać rany zadał pytanie

-Kto ci to zrobił?

-Fredo -popłakałam się...

-Zabiję gnoja... ile cię więził? -Marcin pociemniał ze złości i widziałam że cały się gotuje

-4 albo 5 dni... -dalej szlochałam

-Weź kąpiel... jedziemy do szpitala. Dam ci jakieś ubrania od Lucyny okej? -pocałował mnie a ja mimo ogromnego bólu wzięłam kąpiel... poczułam tylko lepszy komfort gdy nie byłam brudna, brzuch mnie bolał i nie wiedziałam co z dzieckiem... Ubrałam za dużą bluzę z polarem i leginsy. Po 15 minutach byliśmy już w szpitalu. Czekałam 40 minut na specjalistycznym oddziale ratunkowym. Okazało się że muszę zostać w szpitalu. Rękę wstawili mi do szyny i każdy palec osobno też. Była cała nie ruchoma. Powiedziałam że mnie napadli... a nie chciałam podawać sprawców. Miałam złamany nos, więc moją twarz oszpecał ogromny bandaż i tampony jakie mi wsadzili. o 6 rano przydzielili mi salę i lekarze cały czas sprawdzali co z moją ciążą, chodzili nie spokojnie i nie chcieli nic mówić. W końcu przyszła lekarka z poważną miną ale współczującą...

-Pani Julio... -Marcin zerwał się z fotela i podszedł do łóżka patrząc na lekarkę błagalnym wzrokiem by nie mówiła najgorszego -Pani ciąża od kilku nastu godzin jest martwa... musi pani przejść na salę zabiegową... by oczyścić i sprawdzić czy nie wdało się zakażenie... przykro mi

Ona wyszła a ja zostałam i patrzyłam na Marcina który się pobeczał... do mnie nie docierało...

-Kochanie -popatrzył na mnie i chwycił mnie za rękę... -jedź na ten zabieg... jak wrócisz to ja już będę z powrotem -pocałował mnie i wyszedł bez słowa

-Nie może być martwa -dotykałam się po brzuchu i beczałam, powoli to do mnie trafiało... zabili mi dziecko... to teraz ja zabiję ich.

Przyszła pielęgniarka i zabrała mnie na zabieg. Uspali mnie i obudziłam się podpięta do tlenu. Marcin był obok... tak jak obiecał. Miał tylko inne ubranie i kilka zadrapań na twarzy. Gdy zostaliśmy sami położył się obok mnie na łóżku szpitalnym i wyszeptał

-Fredo i ci dwaj nie żyją... moi ludzie ich zajebali... możesz być spokojna już cię nie skrzywdzą... -znowu się pobeczał -Już nikogo nie skrzywdzą kochanie

Ja dalej beczałam ale starałam się być silna... W czwartek wyszłam do domu... pojechaliśmy do Lublina. A tam po długim czasie skontaktowałam się z rodziną która znowu się martwiła i powiedziałam co się stało... może nie dokładnie bo wersja dla nich brzmiała "zakręciło mi się w głowie, upadłam ze schodów i straciłam ciąże"

PorwanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz