Rozdział 58

1.5K 78 4
                                    

Co ja im mam powiedzieć? Że kim jestem? gdy wyszłam na zewnątrz ogarnęło mnie zimne powietrze. Temperatura na moim telefonie pokazywała -8. Usiadłam na ławce i trzymałam kartkę z numerem w dłoni. W końcu postanowiłam zebrać się na odwagę i dla Tomka zadzwonić


-Hey, from this side Julia Olszewska, did I call Adelaide Willson? (Hej z tej strony Julia Olszewska, czy dodzwoniłam się do Adelaide Willson?) -wytrzeliłam jak poparzona mówiąc wszystko na jednym tchu

-Who I'm talking to? (Z kim ja rozmawiam?) -usłyszałam w słuchawce kobiecy głos

-I'm Marcin wife... we've taken care of your grandson Thomas... together Leila's son (jestem żoną Marcina, razem sprawowaliśmy opiekę nad pani  wnukiem Tomkiem, synem Leili) -skłamałam... nie wychowywałam Tomka za dużo.. mimo że mnie wkurzał to jego śmierć była dla mnie bardzo bolesna... Miałam nadzieję że matka Leili mnie zrozumie... w słuchawce nastała długa cisza aż potem usłyszałam westchnienie

-Something happened? Is everything ok with my grandson? I only saw him twice... (coś się stało? Wszystko w porządku z moim wnukiem? Widziałam go tylko dwa razy na oczy)

-Yes, Thomas died today. He died ... like his mother (Tak, Tomek zmarł dziś. Zginął jak jego matka) -słysząc ciszę a zaraz potem głośny szloch sama się rozpłakałam

-I want to speak with Marcin immediately! (Chcę natychmiast mówić z Marcinem) -kobieta krzyczała i płakała...

-Well, he'll call you today. You will explain everything to him (Dobrze, zadzwoni do pani. Jeszcze dziś osobiście pani wszystko wyjaśni) -rozumiałam tą kobietę... choć nie znałam to wiedziałam że musiało ją zaboleć co usłyszała

-I am waiting (czekam) -usłyszałam w słuchawce tylko tyle i się rozłączyła.

Wytarłam łzy do chustki i wróciłam do szpitala by Marcin mógł zadzwonić. O 21 musiałam iść więc zostawiłam mu kartkę i telefon by mógł załatwić sprawę. Roztrzęsiona wróciłam do hotelu i poprosiłam rodziców o zorganizowanie pogrzebu. Rodzina Lucyny zorganizowała już pogrzeb. Na e-maila Marcina wysłali dane. Za dwa dni w Gdańsku... a pogrzebem Tomka trzeba się zająć. Ja jednak nie miałam głowy... wszystko spadło na mnie tak nagle. Poczułam że zaraz zwymiotuję. Stres dawał o sobie mocno znać.

Następnego dnia o 13 byłam już w drodze powrotnej do Warszawy. Razem ze mną Marcin który niewiele mówił. Całą noc przepłakałam w poduszkę. Przemek który kierował i Aleks który pokazywał drogę nie odzywali się.

-Muszę wsiąść porządny prysznic jak mi zdjęli ten gips i szwy... -zapanowała grobowa cisza. Każdy zastał w szoku że Marcin się przełamał i zechciał odzywać

-A ja jestem wykończona psychicznie... -westchnęłam i podałam mu rękę. Złapał ją i uścisnął

-Wszyscy jesteśmy

Po kolejnych minutach nieodzywania w końcu zadzwonił telefon Aleksa.

-Przekażę

To jedyny słowo jakie wypowiedział i odwrócił się w naszą stronę

-Zabili go... na polach Mokotowskich

-Słucham?! A co on robił w Warszawie?! -wybuchnęłam złością

-Szukał cię -Marcin zacisnął usta w cienką linię.

-Zatrzymaj się na najbliższej stacji Przemek... nie dobrze mi i zaraz zwymiotuję

-Oczywiście -nasz kierowca dodał gazu

-Wszystko w porządku? -Marcin przytulił mnie do siebie

-tak. Puść mnie bo bardziej mi nie dobrze w takiej pozycji -nerwowo odsunęłam się i pomyślałam o tym co mogło by się stać gdyby dopadł moją rodzinę... wiadomość że nie żył ułatwiła mi życie

-Czemu tak łatwo go zabili? Czemu nie poderżnęli mu gardła i czemu nie powiesili go głową w dół?

-Marcin... koniec. Skurwiel nie żyje i to co zrobił Tomkowi to świństwo... ale ciesz się że już nigdy nikogo nie skrzywdzi -Przemek chciał go uspokoić

-Zabił mi syna kurwa!

Nastała cisza. To normalne że czuł ból... każdy rodzic by czuł. Gdy zatrzymaliśmy się na stacji szybko pobiegłam do toalety by zwymiotować. Gdy się ogarnęłam reszta siedziała w aucie. Pili kawę i palili papierosa.

-Za ile będziemy?

-4 godziny myślę, kupiłem ci tabletki na chorobę lokomocyjna -Marcin podał mi opakowanie

Wzięłam od niego plastikowy kubek z kawą i połknęłam tabletkę

-Dziękuję Kochanie -pocałowałam go

-Bez niego mi tak smutno.... i pusto -wyszeptał

-Wiem... mi też... ale w końcu przywykniemy... mamy szansę założyć rodzinę -pocieszałam go choć sama nie byłam w najlepszym stanie

-Tomek będzie leżał na cmentarzu dziecięcym. Nie chciałam by był blisko Leili... ona się nim nie interesowała gdy był mały. Lucyna go wychowała...

-Dobrze... jak chcesz

-Podziękowałem twojej mamie że wszystkim się zajmuje... Ostatnie 16 dni spędziłem w szpitalu i za bardzo nie potrafię się ogarnąć

-To zrozumiałe...

-Nie potrafię sobie wyobrazić że mógłbym mieć inne dzieci... -po jego policzku spłynęła łza a mnie zabolały jego słowa choć miałam nadzieje że zmieni kiedyś zdanie bo ja pragnęłam mieć rodzinę.



PorwanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz