Rozdział 60

1.5K 73 6
                                    

Było około 23... Marcin i mój ojciec byli wstawieni a ja już nie miałam siły i położyłam się spać. Nakryłam się pościelą i przespałam tak do rana. Gdy obudziło mnie słońce przedzierające się przez zasłony zobaczyłam że Marcin śpi jak zabity. Usiadłam i poczułam w sobie siłę. Tak siła trwała tak długo jak zwymiotowałam. Jeszcze przed wyjazdem obiecałam sobie w tajemnicy przed wszystkimi iść do lekarza i dowiedzieć się co mi jest. Był poniedziałek... słońce które nie wychodziło na niebo od ostatnich dwóch tygodni było jak zbawienie dla obłąkanego ludu. O 9 zjadłam śniadanie... świeża bułka i kawa. Tylko tyle mogłam strawić. Pogadałam chwilę z Malwiną która martwiła się jak sobie radzimy. Uspokoiłam ją i szybko zrobiłam lekki makijaż. Ubrałam czerwony luźny sweter i Czarne spodnie z dziurami. Płaszczyk i moje ulubione buty na koturnie dopełniły całości. Już o 11 czekałam w przychodni na pobranie krwi. Trochę się obawiałam... przecież oddaję krew a dwa dni temu wyjarałam z Marcinem prawie 3 gramy... THC na pewno będzie podwyższone... jednak odważyłam się tam wejść i sprawdzić co mi jest

-Proszę usiąść na krześle -lekarka uśmiechnęła się do mnie i wskazała niebieski fotel -założę pani opaskę i poczuje pani lekkie ukłucie. Nic strasznego -uśmiechnęła się ponownie patrząc na mnie -jak pani słabo na widok krwi to proszę patrzyć na te rysunki, to iluzje optyczne... jak się pani w nie wpatrzy to nic pani nie poczuje

-Spokojnie -zaśmiałam się i odwróciłam głowę na wielką ścianę dziwnych kosteczek które się ruszały. Parę chwil i po wszystkim.

-Niech mi pani powie, pani Julio -pielęgniarka usiadła za biurkiem i patrzyła na moją kartę pacjenta

-Tak? -usiadłam po drugiej stronie biurka ściągając rękawy w dół

-Jak długo pani wymiotuje?

-Jakieś 5 dni... -powiedziałam zastawiając się do czego dąży

-A kiedy pani poroniła? Dokładnie w dniach jeśli pani może mi podać

-Hm... -zaczęłam w głowie obliczać jak długi czas mógł minąć -chyba 26 dni temu... albo 27

-Czyli miesiąc... -lekarka popatrzyła na mnie i poprawiła okulary -to rzadko się zdarza ale na pani miejscu zrobiłabym test ciążowy

-To nie możliwe -zatkało mnie... -nie mogę być w ciąży

-A współżyła pani?

-Tak... ale...

-To jest możliwe

Wstałam i poczułam że mi słabo. Pożegnałam się i wróciłam do domu...

-Gdzieś ty była?! -Marcin zaatakował mnie na wejściu

-U Malwiny -skłamałam

-Mogłaś napisać jakąś kartkę... pakuj się... jedziemy o 15 a chce jeszcze do Tomka

-Okej, spokojnie -ominęłam go i poszłam do pokoju by zadzwonić do ginekolog w Lublinie. Udało jej się znaleźć miejsce jutro o 19. Nie chciałam nic mówić Marcinowi bo bałam się jego reakcji a poza tym sama nie wierzyłam że mogę być w ciąży. Wzięłam swój bagaż i zaczęłam wkładać ubrania. Marcin pojechał na cmentarz z moimi rodzicami. o 14 zawiozłam go na rehabilitację choć się upierał że nie pójdzie więcej. Wyjechaliśmy o 16... wiedziałam że przede mną daleka droga ale nie wiedziałam że aż tak daleka... Po drodze były dwa wypadki... do Lublina dojechaliśmy o 1 w nocy dopiero... gdy weszliśmy do mieszkania pierwszy raz po takim czasie poczułam się nieswojo. Wszystko było posprzątane. Na podłodze był nowy dywanik... beżowy. W sypialni wszystko było na swoim miejscu... tylko pokój od Tomka był pusty... mimo że były w nim meble, łóżko, ubrania, zabawki... Dla Marcina to było okropne widzieć wszystkie rzeczy i mieć świadomość że już nigdy nie będą używane...

-Nie wchodźmy do tego pokoju... zamknijmy go na klucz i zostawmy... proszę

-Okej -zgodziłam się... jeśli ma mu być lepiej to niech tak będzie

Wzięliśmy wspólny prysznic i położyliśmy się do łóżka. Wtuliłam się w niego i próbowałam zasnąć.



PorwanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz