W sobotę 6 lutego odbył się pogrzeb... ten dzień był ciężki. Śnieg lekko prószył, obudziłam się o 6 mimo że pogrzeb był na 12. O 9 Marcin miał pojechać na lotnisko odebrać rodzinę z Brazylii. Z tego co wiedziałam na tamtą chwilę miała przyjechać Adelaida z dwiema córkami i synem. Nie znałam nikogo. Nawet z nimi nie rozmawiałam. Marcin płynnie porozumiewał się Brazylijskim mimo że twierdził iż go nie umie.
Cały czas do mnie nie docierało. Wszyscy pojechali już na stypę ale my dwoje zostaliśmy nad jego małym grobem. Ciężko było odejść i go zostawić samego
-Już mu jest dobrze -wyszeptał do mnie i zobaczyłam że dopiero teraz się rozpłakał
-Nie wybaczę temu zdrajcy... -płakałam
-Ja też nie... osobiście spalę jego ciało
-Przestań... niech to wreszcie się skończy -byłam już zmęczona...
Do domu pojechaliśmy dopiero o 19. Rodzina Leili uparła się że jeszcze dziś wracają. O 20 mieli wylot.
Adelaide 64 letnia kobieta. Długie siwe włosy i ciemna karnacja. Lekko przygarbiona i widać że wiele przeszła. Jej dzieci trzymały się z dala od nas jak byśmy im coś zrobili... nie okazywali wdzięczności że kiedyś otrzymali od Marcina nowe życie.
My sami postanowiliśmy wracać do Lublina za dwa dni. Moja rodzina obiecała że będzie zajmowała się grobem gdy my wrócimy do Holandii. Nasze życie już nigdy nie będzie takie samo. Całą noc spędziliśmy bez spania. Marcin się upił i razem paliliśmy trawkę. To spowodowało że on szybciej zasnął a ja całą noc miałam dwa razy większą depresję i chore urojenia. Zasnęłam nad ranem może koło 5 i już o 10 byłam na nogach. Postanowiłam iść na siłownię i próbować rozładować napięcie w sporcie. Marcin w tym czasie poszedł na rehabilitację choć nie koniecznie go to radowało. Gdy zeszłam z bieżni była 14 i kończył się mój trening. Na 15 minut poszłam na ruchome schody by popracować nad pośladkami i o równej 14.15 poszłam do łazienki wziąć prysznic.
-Halo -odebrałam swój telefon. Akurat kończyłam się ubierać po kąpieli
-Czekam już... przyjedziesz czy mam wezwać transport? -Marcin mówił smętnym głosem
-Przyjadę. Będę do dwudziestu minut
-Okej
Po zakończonej rozmowie już miałam wychodzić jak poczułam że zbiera mi się na wymioty. Pięć minut klęczenia nad toaletom okazało się zbędne bo nagle wszystko mi przeszło i czułam się dobrze. Odebrałam go z kliniki i namówiłam na jakiś drobny obiad. Nie mieliśmy w sumie na nic ochoty więc wzięliśmy tylko sałatkę grecką i cieszyłam się że co kolwiek zjadł
-Pojedźmy go odwiedzić... proszę. -jego głos drżał
-Dobrze... pojedziemy
-Daj kluczyki, poprowadzę
-Nie! -wykrzyknęłam stojąc obok samochodu! -Masz chore nogi jeszcze... nie powinieneś nic nimi robić... jeszcze 6 dni masz odpoczywać -ominęłam go i usiadłam za kierownicą. On sam stał jeszcze jakąś chwilę w osłupieniu aż w końcu zajął miejsce pasażera
-To jedź już -warknął
Na drodze panowały nie najlepsze warunki więc jechałam powoli
-Marcin co z naszym ślubem...? Przekładamy go ponownie?
-Nie. -odparł krótko i nie zamierzał już chyba nic więcej dodawać
-Okej okej... ale jesteś na siłach?
-Gdyby nasze wesele miało być jutro to byśmy go odwołali... Ale jest w maju... w połowie maja. 22 maja... -podkreślił tą datę -będzie mi źle że mój syn będzie na cmentarzu w czasie kiedy ja i ty przypieczętujemy nasz związek ale taki los... nie pogodzę się nigdy z tym że Bóg mi go zabrał ani z tym że gdyby nie ten skurwiel to on by żył... ale muszę żyć... dla niego dalej. -przełknął ślinę przez łzy -ale obiecuję że gdy umrę i będę w niebie to pierwsze co zrobię to pójdę na plac zabaw by znów go spotkać
Po tych słowach sama się popłakałam ale starałam się koncentrować na drodze. Nic już nie powiedziałam. Starałam się zaparkować na parkingu obok cmentarza i musiałam robić kopertę która mi nie chciała wyjść. W końcu po chyba 11 poprawkach mi się udało. Uporządkowaliśmy wieńce pożegnalne i zapaliliśmy na nowo świeczki które zgasił wiatr. Postaliśmy chwilę w ciszy i wróciliśmy do domu
-W końcu jesteście... jest 17... gdy wy tak długo? -dopytywał się tata
-Na cmentarzu i obiedzie -powiedział Marcin zasiadając obok taty i dołączając się do oglądania meczu
-Marcinku może napijesz się herbaty na uspokojenie? -mama próbowała jakoś go pocieszać jednak wiedziałam że nic mu nie pomoże
-Nie dziękuję -odparł... -napiję się wódki
-To ja też poproszę -powiedział automatycznie tata
W czasie gdy mężczyźni kończyli butelkę whisky ja mama i Angela próbowałyśmy się skupić nad ślubem. Wybierałyśmy dekoracje kościelne jednak w moich myślach wciąż przeplatało się pytanie co dalej będzie.
CZYTASZ
Porwana
Teen Fiction-I jak się z tym czujesz szmato? -złapał mnie za włosy i rzucił na podłogę -Moi ludzie cię znajdą i zginiesz w cierpieniach... Obiecuję -nie bałam się go, byłam zbyt silna by się bać. -Gdy by nie ta twoja śliczna buźka, dawno byś nie żyła! -Oczy m...