Rozdział 37

158 6 0
                                    

Dzisiaj był wielki dzień na który wszyscy uczniowie z wyczekiwaniem wypatrywali. Nadszedł czas na Imprezę Domów! Była połowa października, ale tak czy tak wszyscy cieszyli się, że w końcu się odbędzie. W zeszłym roku Ravenclaw organizował przyjęcie, a za to w tym roku to właśnie Gryffindor zajął się wszystkim. Mimo, że za tydzień później miał się odbyć bal Halloween'owy, postanowiliśmy mieć imprezę.

Przez ostatnie dni między nami z powrotem wróciło do normy, przynajmniej większość. Theodore wciąż chodził zestresowany, ale staraliśmy się go wspierać tak bardzo, jak się tylko dało. A Blaise? W sumie był spokojny, lecz on nie miał nic przeciwko temu wszystkiemu. Oczywiście bał się Voldemorta, ale miał podobne do niego przekonania o mugolach. Za każdym razem, jak przechodziliśmy obok kogoś z niemagicznej rodziny czułam jak się spina i jest lekko poddenerwowany. Jednak my nic nie mogliśmy zrobić z jego opiniami i poglądami.

Impreza u Gryfonów miała się odbyć w sobotę 19 października, więc zostało nam jeszcze trzy dni na przygotowanie się.

Wielkimi krokami zbliżały się również siedemnaste urodziny Mattheo, które miał 26 października. Nie mogłam się doczekać, aż wykonamy wszystkie zaplanowane z przyjaciółmi przygotowania. Już od września obmawiamy plan. Na szczęście była to również sobota, a nie środek tygodnia. 

Wracając .Była środa, a ja wciąż nie miałam jednej rzeczy. Nie chciałam się ubrać w coś normalnego, ale też nie chciałam się jakoś bardzo stroić. W sumie to miałam plan na ubranie się, ale brakowało mi jedynie spodni. Postanowiłyśmy razem z Rosie, że po lekcjach udamy się na polowanie do Hogsmade.

Po lekcjach szybko się przebrałam w jasne baggy jeans, beżową bluzę bez kaptura i białe trampki. Szybko poprawiłam włosy i wzięłam moją małą czarną pikowaną torebkę. Następnie udałyśmy się do naszego ulubionego i jedynego w całym miasteczku butiku. Często, gdy była przecena, trzeba było dosłownie biec, bo wszystkie dziewczyny ze szkoły rzucały się na ubrania. Nie raz już oberwałam wtedy łokciem czy ktoś mnie popchnął.

Gdy tylko weszłyśmy do sklepu od razu się rozdzieliłyśmy. Na półkach i wieszakach, oprócz zwykłych ubrań były już przebrania na Halloween. Uznałam, że najpierw znajdę jedną rzecz a potem rozejrzę się za kreacją na bal przebierańców. Po paru minutach w końcu znalazłam to, co chciałam. Były to czarne skórzane spodnie na wysokim stanie, które sięgały do kostek. Wzięłam je i poszłam do przymierzalni. Okazały się idealne, więc podeszłam do kasy i je kupiłam.

Następnie poszłam szukać przyjaciółki, która gdzieś zniknęła. Rose uwielbiała sklepy, kupować i przymierzać różne ubrania. Zawsze była również wystrojona po same guziki. Często tego nie rozumiałam, jak umiała się wyrobić na lekcje i nie przysypiać nanich tak bardzo jak ja.

W końcu po minutach rozglądania się po sklepie zauważyłam ją przy lustrze, gdzie sprawdzała, która sukienka bardziej pasuje. Podeszłam do niej powoli i oparłam się o ścianę obok.

- Co myślisz? Srebrna czy baby blue? - zapytała spoglądając na mnie i dalej zamieniając sukienki,

- Obie ładne. Spróbuj przymierzyć. - odparłam do niej,

- Oki, zaraz wracam. - odparła do mnie i zniknęła za zasłoną. Nie musiałam czekać długo, gdy wyszła w srebrnej sukience na cienkich ramiączkach. Była do połowy ud i upinała ją idealnie, przez co brunetce było widać jej idealną talię i dużą pupę. - I jak?

- Jest super. - odparłam szczerze i uśmiechnęłam się do niej. Wyglądała naprawdę bosko. - Nawet nie potrzebuję oglądać cię w następnej, bo ta jest idealna.

- Dziękuję... - odparła zaczerwieniona dziewczyna i przejrzała się jeszcze raz w lustrze. - A ty? Kupiłaś już?

- Tak, to tylko jedna rzecz, ale nie potrzebuję więcej.

- Dobra, w takim razie ja się przebieram. - odparła uśmiechnięta i zniknęła w przymierzalni,

Gdy wyszła z kabiny, szybko zapłaciła za zakupy. Następnie udałyśmy się do kawiarni na herbatę i jakieś ciasto. Uwielbiałam, gdy razem spędzałyśmy czas. Rose była typem osoby, która zawsze znajdzie jakiś temat, co w niej kochałam.


~~


Nadeszła sobota, czyli moja ukochana impreza roku. Nie sądzę, żeby była jakaś inna, którą tak lubiłam. Nie było tam żadnych nauczycieli, było dużo alkoholu a wszyscy zawsze super się bawili.

Wstałam o ósmej rano. Rosie spała w najlepsze. Podniosłam się z wygodnego łóżka i poszłam do łazienki. Umyłam twarz i zęby oraz przebrałam się w szare dresy oraz czarną koszulkę Riddle'a. Od razu do moich nozdrzy dostał się zapach papierosów i wody kolońskiej bruneta. Na samą myśl o Nim na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.

Postanowiłam, że go odwiedzę. Wyszłam z pokoju i udałam się na korytarz chłopaków. Gdy doszłam do Jego drzwi zapukałam lekko, jednak nic nie odpowiedziało, więc uznałam że wejdę.

W dormitorium był jak zwykle bałagan. Zamknęłam powoli drzwi. Multon'a nie było w swoim łóżku, więc pewnie ''nocował'' u kogoś. Za to na drugim łóżku spał Mattheo. Jak zwykle leżał na brzuchu a głowę miał obróconą w moją stronę. Gdy spał, wyglądał na takiego spokojnego, co było oczywiście zupełnym przeciwieństwem jego charakteru. Uśmiechnęłam się na jego widoki po cichu podeszłam do łóżka. Chłopak spał bez koszulki, jak to miał w zwyczaju, a na plecach znowu zauważyłam dużo małych blizn, na co zrobiło mi się go przykro. 

- Dzień dobry śpiochu, pora wstawać! - powiedziałam radośnie i rzuciłam w niego poduszką, którą podniosłam z ziemi.

Mattheo za to jęknął coś pod nosem i obrócił się na drugi bok. Westchnęłam cicho i ściągnęłam usta w wąską linię. Miałam dzisiaj humor na podenerwowanie go, więc nie mogłam zmarnować takiej dobrej okazji. Zauważyłam na podłodze kubek, który wzięłam i poszłam do łazienki. Nalałam z kranu wodę po same brzegi i udałam się z powrotem do śpiącego księcia. Uśmiechnęłam się szyderczo po czym wylałam mu lodowatą wodę na głowę.

Nie mogłam się powstrzymać od wybuchnięcia śmiechem, gdy podskoczył przestraszony na łóżku i nie kontaktował zupełnie, co się właśnie stało. Wyskoczył jak poparzony z łóżka i patrzył na mnie, gdy ja zwijałam się ze śmiechu. Miał całe mokre włosy a krople wody spływały mu aż po torsie. Muszę przyznać, że nawet w najgorszym możliwym wydaniu wciąż zapierał dech w piersiach swoim wyglądem.

- Dzień dobry, śpiący księciuniu – odparłam, po czym znowu zaczęłam się śmiać,

Mattheo za to patrzył na mnie z lekko rozwartymi ustami a w oczach miał istny mord. Lekko się speszyłam, gdy już kolejną minutę nie ruszył się nawet na moment. Zupełnie przestałam się śmiać, gdy na jego usta wyszedł szatański uśmiech. Następne sekundy były szybkie.

Chłopak ruszył biegiem w moją stronę, na co krzyknęłam i rzuciłam się do ucieczki. Byłam już prawie przy drzwiach, gdy złapał mnie od tyłu wokół talii i podniósł. Starałam się wyrwać, jednak brunet był dużo silniejszy. 

- Mattheo, Mattheo! Puść mnie, błagam! - prosiłam go,

- Zasłużyłaś na karę, kochanie. - odparł jedynie z chrypką i czułam w duchu, że się uśmiechnął. 

Chłopak wniósł mnie do łazienki, a następnie pod prysznic. Postawił mnie na ziemi i spojrzał na mnie swoim łobuzerskim uśmiechem. Starałam się mu uciec. Cały czas się oczywiście śmiałam, bo nie umiałam się opamiętać.

- Mattheo tylko spró... - nie zdążyłam dokończyć, bo brunet włączył prysznic a na mnie zaczęła lecieć zimna woda. 

Pisnęłam z szoku termicznego, gdy lodowata woda zaatakowała moją skórę. Riddle wciąż trzymał mnie za ramiona, żebym nie uciekła. Wtedy pomyślałam, że nie zaszkodzi mu, jak też będzie cały mokry. Spojrzałam na niego i łapiąc go za szyję przyciągnęłam go do siebie całując. Jakby w ogóle nie interesując się temperaturą wody, dołączył do mnie wpijając się w moje wargi. Jęknęłam mu w usta, gdy z całej siły przycisnął mnie do mokrej ściany i zaczął błądzić rękoma po moim ciele. Ja za to cały czas przyciągałam go za szyję. Pragnęłam cały czas czuć jego smak. Nie przejmowałam się już wodą, do której nie dało się przyzwyczaić ani mokrymi ubraniami. Byłam z nim, a to było dla mnie największym szczęściem.



Till The EndOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz