Rozdział 53

87 3 0
                                    

Słoneczne popołudnie.

Siódmy lipiec.

Edynburg.

Mattheo.

Zawsze chciałam mu pokazać największe atrakcje i piękno tego cudownego miasta. Przechadzaliśmy się po brukowanych uliczkach, gdzie w starych kamienicach były najróżniejsze sklepiki i kawiarenki. Trzymałam Mattheo za rękę i uśmiechałam się cały czas pod nosem. Dzień spędziliśmy cudownie. Cieszyłam się z każdej chwili z ukochanym.

Zaczął zapadać zmrok, gdy postanowiliśmy wracać do hotelu, w którym zatrzymaliśmy się na parę dni, aby na spokojnie pozwiedzać miasto. Na dworze było coraz mniej przechodniów. Byliśmy już prawie przy noclegu. Skręciliśmy w uliczkę, aby dostać się na równoległą ulicę.

Te oczy...

Potem wszystko działo się szybko. Odwróciłam się za siebie, gdzie spostrzegłam dwie postacie ubrane w czarne długie peleryny a srebrne maski przysłaniały im twarze. Poczułam ściskającą się mocniej dłoń w mojej.

- Mattheo - szepnęłam i spojrzałam na niego przerażona,

Spojrzał na mnie przelotnym wzrokiem, który był tak przejmujący, że zapierał dech, a w następnie w sekundę wyciągnął różdżkę. Jednak na próżno... Ostatnim, co widziałam był błysk. I tyle...

Till The EndOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz