Rozdział 65

68 3 0
                                    

13 sierpnia 1997 rok, posiadłość Malfoy'ów

Siedziałem w gabinecie wypalając kolejnego papierosa. Był wczesny ranek a ja nie spałem już od dwóch dni. Tak naprawdę nie spałem już od bardzo dawna, bo maksymalnie trzygodzinne drzemki nie zaliczały się do snu.

Przetarłem twarz wolną dłonią. Spojrzałem w lewo na komodę, na której stał zegar. Przed oczami od razu pojawiła się scena sprzed paru dni. Poczułem bolesne ukłucie w sercu, na co zaciągnąłem się mocno. Urządzenie wskazywało siódmą czternaście. Dużo z nas wyruszyło na ważne spotkanie a ja mimo namów zrezygnowałem. Ojciec się wkurwił, ale nie miałem ochoty na słuchanie o powodzeniu planu i tym podobnych.

Wstałem z fotela gasząc fajkę i skierowałem się do drzwi. Na korytarzu było zimno i cicho. Ruszyłem w zamierzonym kierunku. Wchodząc po schodach zacząłem czuć lekkie poddenerwowanie. Jak to będzie wyglądać? Co mam zrobić, co powiedzieć? Chciałem to odkręcić. Parę dni temu za bardzo mnie poniosło. Wziąłem za dużo i dojebałem sobie jeszcze alkoholem. Sprawiłem przykrość najważniejszej dla mnie osobie na tym świecie.

Stanąłem przed odpowiednimi drzwiami i zapukałem. Odpowiedziała mi cisza, więc uchyliłem je i wszedłem do środka. W pokoju była idealna cisza a zimne poranne światło wkradało się przez otwarte na oścież okno.

Rozejrzałem się po pokoju w środki zamierajac.
Nie było Jej.
Żeby się upewnić otwarłem gwałtownie łazienkę, w której też nikogo nie było. Moje serce stanęło, gdy wychodząc z powrotem zwróciłem uwagę na pierścionek pozostawiony na stoliku nocnym.

Wybiegłem z sypialni i ruszyłem jej szukać. Zbiegłem na parter, gdzie spotkałem Narcyzę, Astorię i Pansy. Stały we trójkę na klatce schodowej wokół średnich rozmiarów stołu, na którym leżało mnóstwo kwiatów. Spojrzałem na nie ostrym wzrokiem szukając wyjaśnienia. Wtedy, jako jedyna, Greengrass przeniosła na mnie wzrok, który był twardy lecz niepewny.

Nie.

Przestałem oddychać. Przeniosłem wzrok na Malfoy i Parkinson, których spojrzenia były bardzo podobne. Wtedy wiedziałem. Odwróciłem się za siebie w stronę dużych drzwi wejściowych, które były zamknięte.

Podbiegłem do nich i gwałtownie otwarłem. Zbiegłem po kamiennych schodach, aby następnie gnać w stronę uchylonej dużej czarnej bramy. Moje serce chciało połamać mi żebra. Za bramą rozejrzałem się i...

I wtedy ją zobaczyłem. Biała sukienka, w której spała, zmierzała w stronę ciemnego lasu. Nie myśląc ruszyłem sprintem w jej stronę.

- Lyra! - krzyknąłem między wdechami,

Zaczęła biec, biec najszybciej jak umiała. Uciekała. Przede mną. Byłem coraz bliżej, gdy wbiegła w ciemny las. Za chwilę również ja znalazłem się w gęstwinie. Widziałem jej kontrastową sylwetkę i blond włosy. Co jakiś czas odwracała głowę do tyłu, by zaraz przyspieszyć tempa. Dyszałem starając się ją dogonić. Przeskoczyła mały potok prawie się przy tym wywracając. Za parę sekund również ja go pokonałem.

Byłem tak blisko. Miałem ja na wyciągnięcie ręki. Nie mogłem jej stracić. W lesie było jedynie słychać nasze szybkie kroki i głośne oddechy. Wyciągnąłem rękę. Chwyciłem zatrzymując się. Lyra jak dzikie zwierzę zaczęła się wyrywać oraz wierzgać. Z jej ust wydobył się jęk a następnie zrobiła coś zupełnie niespodziewanego.

Odrzuciło mnie z dziesięć metrów do tyłu. Uderzyłem plecami o twardą ściółkę. Zasyczałem zaciskając z bólu powieki. Zaraz potem je otwarłem i podparłem. A ostatnie co widziałem, to jej zielone oczy. Zaraz po tym się teleportowała. Zostałem sam.

Straciłem Ją.

Till The EndOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz