Rozdział 114

40 3 0
                                    

Wyszłam na korytarz pewnym krokiem, lecz gdy zrobiłam kolejne kilka kroków, musiałam się zatrzymać. Oparłam się plecami o ścianę i przymknęłam oczy. Mój oddech był przyspieszony a w głowie wciąż miałam sytuację, która zaszła chwilę temu.

Zacisnęłam pięści uderzając nimi o ścianę za mną. Nie tak to miało wyglądać. Chciałam o nim zapomnieć, tymczasem on ciągle się pojawiał.

Lecz gdy zobaczyłam go na tym korytarzu, gdy rozmawiałam z Lestrange, odebrał mi dech w piersi. Mogłam się domyślić, że był w tej posiadłości.

Miałam szansę mu się przyjrzeć, gdy staliśmy milimetry od siebie. Mimo że wydoroślał, był zmęczony. Nie chciałam tego, ale poczułam do niego coś, czego dawno nie czułam. Gdy wpatrywał się w moje oczy, a następnie usta, przyspieszyło mi serce. Jego spojrzenie, jak zawsze, było tajemnicze czym ponownie powodował u mnie frustrację.

Wybudziłam się z tych rozmyślań i ponownie, szybkim krokiem ruszyłam korytarzem. Gdy skręcałam w lewo, usłyszałam trzaskanie drzwiami, na co obejrzałam się dyskretnie. To Mattheo sztormem wyszedł z salonu i udał się w przeciwną stronę.

~~

- Nie chcę już, proszę! - błagałam patrząc w profil nieugiętej Bellatrix,
- Oni albo twoja matka. - spojrzała na mnie mrożącym krew w żyłach spojrzeniem a kolejna łza spłynęła po moim policzku,
- Błagam... To już za wiele. Przecież niczym nie zasłużyli-
- Naprawdę tak myślisz? Spiskowali przeciwko Czarnemu Władcy.
- Ale ich dzieci? - pokręciłam głową szepcząc, aby nie usłyszały,
- Nie można pozwolić, żeby plaga się rozniosła. - jej oczy ukazywały istny obłęd, do którego doprowadziła również mnie,

Zaszlochałam spuszczając głowę. Jedną dłoń przyłożyłam do nosa a druga, w której trzymałam różdżkę, zwisała luźno wzdłuż mojego ciała.

- Powinnaś się cieszyć, skoro tak ci ich żal, że będzie to szybka śmierć. Gorzej z ich rodzicami. - poczułam podmuch przy uchu słysząc te słowa, na co podniosłam na nią wściekły wzrok,
- Jesteście potworami...
- Ty też, skarbie. Ty też jesteś potworem, bo jesteś jedną z nas. Nie zapominaj o tym. - uśmiechnęła się a ja nie miałam już siły się z nią kłócić,

Spojrzałam na lewe przedramię, na którym wił się znak Voldemorta. Byłam potworem. Tak jak mówiła. Pozwoliłam sobie na stanie się tym, kim Oni chcieli. A teraz nie umiałam przestać...

- Tym razem nie uda ci się powstrzymać wysłańców. A twoja matka nie będzie miała szybkiej śmierci. - zmarszczyłam brwi zaciskając zęby wciąż wpatrując się w rękę,

Moja mamusia. Zmusiliby mnie do oglądania tego, jak jest torturowana...

Podniosłam wzrok przenosząc go na grupkę dzieci ściśniętych w rogu pomieszczenia. Przerażonymi oczami wpatrywały się w moje zepsute wnętrze.

Może udałoby mi się je przenieść, zamiast zabijać? Nie, nie, nie... Znaleźliby je bez problemu, a tym samym skazałabym bliską mi osobę na niewyobrażalne cierpienie.

Podniosłam różdżkę a parę z nich zaczęło płakać. Zamachnęłam się. Ostatnia łza popłynęła po moim policzku.

Nigdy sobie nie wybaczyłam tego dnia.

~~

Rosie:

Siedziałam wraz z Theodorem i Blaisem na ławce na jednym z krużganków. Była piękna pogoda, jak na początek marca. Świeciło piękne słońce a pierwsze kwiaty zaczęły rosnąć na świeżej trawie.

Nott stał naprzeciwko nas paląc papierosa i rozmawiał z czarnoskórym. Ja jednak nie brałam udziału w konwersacji, ponieważ coś innego zaprzątało mi głowę.

Till The EndOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz