Rozdział 93

58 4 0
                                    

W czwartkowe popołudnie postanowiłam udać się na Wieżę Astronomiczną. Stojąc przy barierce obserwowałam zachodzące Słońce a zimny wiatr powodował gęsią skórkę na moim ciele.

Ostatnie dni należały do bardzo wyczerpujących. Mianowicie kończący się semestr, więc mnóstwo sprawdzianów, kartkówek, wypowiedzi i tym podobnych rzeczy.

Z zamyśleń wybudziło mnie popiskiwanie. Spojrzałam za siebie, gdzie stał na tylnych łapach jasnobrązowy szczur.

- Co jest kurwa... - powiedziałam sama so siebie - Czego znowu ode mnie chcesz? - zapytałam, na co wrócił na cztery łapy i zbiegł po schodach,

Ruszyłam za nim zaciekawiona jego ponowną obecnością. To musiał być ten sam, co parę dni temu. Podchodząc do stopni byłam gotowa po nich zejść, gdy na mojej drodze pojawił się znajomy mi brunet, na którego prawie wpadłam.

- Lyra. - wyciągnął ręce w moją stronę, ponieważ odskoczyłam zdezorientowana do tyłu,
- Mattheo, co- co ty tutaj robisz? - zbita z tropu przyłożyłam dłoń do czoła,
- Również tu często przychodzę. To nie tylko twoje ulubione miejsce. - odparł przechylając w bok głowę,
- Jasne, tak. - odwróciłam wzrok na widok za barierkami,
- Co u ciebie? - zapytał podchodząc pod jeden z filarów, a następnie zapalił papierosa,
- Cóż, jak może być pod koniec semestru. - wzruszyłam ramionami przenosząc wzrok na już wpatrującego się we mnie chłopaka, co mnie speszyło i ponownie odwróciłam spojrzenie,
- Hm... - kiwnął głową zaciągając się ponownie,
- Nie było cię dłużej niż tydzień. - stwierdziłam podchodząc pod filar obok niego,
- Sprawy sie poprzedłużały, musiałem zostać trochę dłużej.
- Słyszę jednak, że nie jesteś zbyt zadowolony z powrotu. - stwierdziłam słysząc jego dzisiejszy ton i czując od niego poddenerwowanie,
- Sorry? Wręcz przeciwnie. - uniósł brew a kąciki ust uniosł delikatnie do góry - Słyszałem, że nie jesteś dłużej z Thomasem.
- Tak jak chciałeś, prawda? - wypaliłam, na co się uśmiechnął,
- Nie będę musiał go wykończyć.
- Riddle. - przerwałam mu ciskając gromy - To wciąż mój były chłopak. - stwierdziłam, czym ewidentnie zezłościłam chłopaka, ponieważ prychnął patrząc w bok, dzięki czemu mogłam przyjrzeć się jego profilowi,
- Jasne... Jasne, że tak. Przecież tak bardzo go kochałaś, prawda?
- Jeśli masz mi coś do powiedzenia, to mów wprost a nie owijasz w bawełnę.
- Nie zasługiwał na ciebie. Należy ci się ktoś o wiele lepszy od niego. Ktoś, kto będzie się o ciebie troszczył, interesował się tobą, zauważał-
- Ha, może ktoś taki jak ty? - wtrąciłam mu się uśmiechając się kpiąco,
- Tak! Dokładnie tak, Lyra! To ja jestem dla ciebie najlepszą opcją! - odpowiedział głośno prostując się,
- Oh, tak! Szczególnie ukazały to momenty, gdy rzuciłeś we mnie szklanką albo groziłem śmiercią i mnie wyzywałeś! - wybuchnęłam odbijając się od ściany a do mojej głowy naszło bardzo ważne pytanie, które zadałam o wiele ciszej - Czy ty w ogóle powiedziałeś mi prawdę o twojej przeszłości, czy zadałeś się ze mną tylko przez moje nazwisko i twojego ojca?

Obserwowałam jego reakcję. Rozszerzył delikatnie oczy oraz zacisnął mocno szczękę. Stałam w połowie między filarami oddychając głośno. Jednak gdy minęła minuta głuchej ciszy, w moich oczach zaczęły się gromadzić łzy. Rozchyliłam usta a po moim policzku spłynęła pojedyncza kropla.

- Nie mogę uwierzyć... że naprawdę mogłaś coś takiego wymyślić... - wyszeptał, po czym szturmem ruszył do schodów zostawiając mnie samą,

Zerknęłam w miejsce, gdzie widziałam go po raz kolejny. Czując kolejne napływające łzy, zakryłam twarz dłońmi.

Mattheo:

Szturmem wszedłem do Pokoju Wspólnego i skierowałem się do dormitorium. 

Jak w ogóle mogła tak pomyśleć? Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy? Uważała, że była tylko zabawką czy jakimś pionkiem? Przecież pokochaliśmy się! Byliśmy razem! A ona wymyśla coś o zadaniu od Voldemorta...

Otworzywszy gwałtownie drzwi zatrzasnąłem je za sobą. Stanąwszy na środku pokoju, położyłem dłonie na biodrach i odchylając głowę do tyłu oddychałem głęboko. Moje ręce niekontrolowanie się trzęsły a oddech był płytki.

Usłyszałem otwieranie się drzwi, na co odwróciłem głowę w ich stronę. Stała w nich Parkinson, która uśmiechała się flirciarsko, na co przewróciłem oczami. Jeszcze jej brakowało...

- Mattheo, co się stało? Wydajesz się wściekły. - zamknęła za sobą drzwi, po czym spojrzała na mnie od góry do dołu,
- Czego chcesz? - wzdychnąłem zbywająco,
- Uznałam, że może chciałbyś pogadać albo... no wiesz. - uśmiechnęła się jednoznacznie,
- Sorry, ale mam ochotę pobyć sam. - oznajmiłem, jednak nie dała za wygraną,
- Oj tam, Riddle. Dobrze pamiętam, jak lubiłeś moje towarzystwo. - zaczęła podchodzić w moją stronę ruszając biodrami,
- Pansy powiedziałem coś. Idź stąd. - ostrzegłem ją wolno,
- Lubię, jak rozkazujesz. - podniósłszy rękę poluzowała mój krawat, na co mój oddech przyspieszył,
- Parkinson. - chwyciłem mocno jej nadgarstek coraz bardziej zdenerwowany,
- Och Riddle... Widzę, że zmiękczałeś. - powiedziała, po czym popchnęła mnie na łóżko za mną,
- Co ty? - zacząłem,
- Cicho Riddle. Ostatnio mówisz same głupoty. - stwierdziła i wpiła się w moje usta,

Zaczęła mnie namiętnie całować, na co znieruchomiałem. Następnie zjechała pocałunkami na moją żuchwę i szyję. Serce zabiło mi szybciej, gdy zjechała dłonią i dotknęła przez spodnie mojego twardego krocza. Mruknąłem zaciskając powieki, na co zachichotała.

- Podoba ci się, tak? W takim razie niech ci będzie dobrze. - szepnęła z pewnym uśmiechem na twarzy odpinając pasek i rozpinając mi spodnie,

Chciałem ją zatrzymać chwytając ją za barki, lecz była o wiele szybsza. Gdy tylko zaczęła sprawiać mi przyjemność ustami, zaniemówiłem. Zupełnie zapomniałem o jej umiejętnościach w tym zakresie.

Odchyliłem głowę do tyłu wciąż trzymając jej ramion. Ssała ściskając moje przyrodzenie. Podniósłszy jedną dłoń zakryłem nią swoje oczy a drugą dałem na jej kark. Przyjemność zaczęła wypełniać moje ciało, na co mięśnie mojego ciała co chwilę się spinały. Czując, że byłem coraz bliżej, zacząłem mamrotać pod nosem.

- L-Lyra... - wymamrotałem w połowie jęknąwszy, na co dziewczyna od razu przestała,

Nie doszło do mnie jeszcze, co tak naprawdę zrobiłem. Dopiero solidne uderzenie w lewy policzek otworzyło mi oczy. Momentalnie otrzeźwiałem chrząknowszy i spojrzałem z dołu na stojącą przede mną czarnowłosą.

- Skurwiel. - powiedziała jedynie i wyszła trzaskając drzwiami,

Pochyliłem się do przodu opierając łokcie na kolanach. Uniosłem brwi z niedowierzania i przymknąwszy powieki zasłoniłem je jedną dłonią. Westchnąłem głośno myśląc o tym, ile razy w tym roku już mi się oberwało.

Ale myślałem również o blondynce, która mimo tego, że mnie dzisiaj skrzywdziła, to nie umiałem przestać o niej myśleć i mieć jej w głowie.

Till The EndOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz