Rozdział 82

67 3 0
                                    

Następne dni mijały spokojnie. Nie chciałam ukazywać mojego związki z Deanem, lecz on nalegał i wszędzie, gdzie tylko dało się to ukazywał. Trochę mnie to denerwowało, bo nie chciałam robić z tego takiego hałasu. Bo przecież to Ślizgonka z Gryfonem...

Mattheo... Ach, Mattheo. Mimo że tak bardzo nie chciałam, myślałam o nim. Nie widziałam go od soboty, kiedy zobaczył mnie na tym dziwnym dragu. Tak bardzo nie chciałam o nim myśleć, ale zadomowił się w mojej głowie już dawno temu i nie miał zamiaru się wyprowadzać. A ja czułam się okropnie względem mulata.

Stałam razem z przyjaciółką, chłopakiem i paroma osobami na korytarzu przed Transmutacją. Zupełnie nie słuchałam rozmowy toczącej się wokół mnie. Zamiast tego obserwowałam przemieszczające się po niebie gęste chmury za oknem.

Nagle w moim ciele odczułam potrzebę odwrócenia się. Nie umiałam tego zrozumieć. Gdy tylko obróciłam głowę, zauważyłam idącego Riddle'a. Był sam a jego mina jak zwykle nie wyrażała zupełnie nic. Dopiero po chwili również na mnie spojrzał. I to był pierwszy raz od dawna, w którym nie odwróciłam speszona wzroku.

Tęskniłam. Nie mogłam skłamać twierdząc, że to nie prawda. W mojej głowie mimowolnie zaczęły pojawiać się wspomnienia, gdy jeszcze "wszystko było dobrze". Od dnia meczu wiele o nim myślałam. Nie było go na lekcjach, więc zastanawiałam się, co robił. Nie umiałam nad tym zapanować. Albo też nie chciałam.

Z zamyślenia wyrwał mnie Dean, który objął mnie jedną ręką w talii przyciągając do siebie. Speszona odwróciłam głowę do reszty i spuściłam wzrok mając nadzieję, że nikt się nie domyślił. Kątem oka widziałam, jak brunet przeszedł obok. Podniosłam wzrok na czarnoskórego, który dumnie zadarł brodę patrząc na tą samą osobę, co ja. Zirytowało mnie to na tyle, żeby niekontrolowanie przewrócić oczami i wyswobodzić się z jego uścisku. Musiałam zboczyć go z toru, ponieważ zrobił ruch, jakby poprawiał ramiona i starał się kontynuować rozmowę.

Zadzwonił dzwonek na lekcję. Wszyscy weszliśmy do sali i usiedliśmy na swoich miejscach. Razem z Rosaline zajęłyśmy naszą ławkę, która znajdowała się w rzędzie pod oknami. Usiadłam od strony przejścia czując na sobie wzrok. Spojrzałam na równoległe biurko pod ścianą, przy którym siedział mulat. Gdy tylko nawiązałam kontakt wzrokowy, ten spojrzał na mnie z obrazą i odwrócił głowę w stronę tablicy. Odetchnęłam głośno otwierając zeszyt.

- Co tam się stało? - zapytała mnie szeptem Rosie nachylając się do mnie,
- Nic się nie stało. - odpowiedziałam twardo i wzruszyłam ramionami,
- No cóż... Dean wydaje się obrażony. - stwierdziła, na co na nią spojrzałam,

Po paru minutach zajęć, otworzyły się drzwi. Odruchowo odwróciłam glowę w ich stronę, gdzie pojawił się Mattheo. Usiadł po cichu w ostatniej ławce w środkowym rzędzie, zaraz za Nott'em i Zabinim, oraz zaczął się rozpakowywać co chwilę podnosząc wzrok na tablicę. Jednak, gdy tylko przeniósł swój wzrok na mnie...

Wydawało mi się, że jego wzrok złagodniał.  Mogło mi się to tylko wydawać, lecz w głębi serca miałam na to nadzieję. Tak samo zauważyłam, że często, jeśli nie zawsze kiedy był, siadał niedaleko. Nie wiem, po prostu...

Lekcja przeleciała spokojnie, aż nadeszła przerwa. Mieliśmy dzisiaj zastępstwo dwie godziny pod rząd z Transmutacji, więc nie musieliśmy się przenosić w inną część szkoły. We dwójkę stanęłyśmy przy drzwiach od sali. Za parę sekund z pomieszczenia wyszedł również Dean, który zbył mnie jak powietrze i poszedł gdzieś dalej. Wzdychnęłam zirytowana i pokręciłam głową.

- Chyba niezłego ma focha.
- Nawet mi nie mów...
- ...Lyra?
- No?
- Nie, już nic. Nie ważne. - wymigała się po chwili ciszy,

Zaczęła się nastepna lekcja. Byłam nią zupełnie znudzona. Ten przedmiot w ogóle nie należał do interesujących. Starałam się jak najlepiej opisywać doświadczenia i zaklęcia wykonywane przez profesor McGonagall, gdy usłyszałam ponowne otwieranie się drzwi. Tym razem jednak się nie zainteresowałam. Spojrzałam za to na nauczycielkę, która wyprostowała się i spojrzała na koniec klasy unosząc brew.

- W czym mogę pomóc?
- Chciałbym porozmawiać z córką.

Usłyszawszy znajomy głos, zamarłam. Mój wzrok zabłądził gdzieś przede mną a pióro wypadło mi z dłoni. Starałam się ogarnąć z szoku oraz przerażenia. Czułam na sobie intensywny wzrok mojej najlepszej przyjaciółki. Powoli odwróciłam się w stronę mężczyzny.

Thomas Greenberg we własnej osobie stał w czarnym płaszczu, pod którym widniał, również czarny, garnitur. Jego kasztanowe włosy jak zwykle były idealnie ułożone a zarost zrobiony przez renomowanego barbera.
Wyprostowałam się patrząc w jego piwne oczy wstrzymując powietrze w płucach.

- Proszę bardzo.
- Spakuj się i chodź. - rozkazał jedynie i opuścił klasę,

Na te słowa wciągnęłam nierówno powietrze i zaczęłam pakować swoje rzeczy. W mojej głowie panowały chaos z pustką w jednym. Co miało się wydarzyć? Co zrobi? Co ja zrobię?

Spakowana założyłam torbę na ramię. Rosie chwyciła mnie za łokieć, przez co spojrzałam na nią. Uśmiechnęła się pokrzepiająco, lecz ani trochę to nie pomogło. Wstałam ruszając do wyjścia. Udało mi się jedynie na ułamek sekundy zobaczyć twarz Theodore'a, który ewidentnie miał zaraz wyjść z siebie. Minęłam ławkę Riddle'a, jednak nie ruszyłam się nawet o krok, kiedy chwycił mą dłoń.

Stanęłam wmurowana. Jego dotyk powodował napływ wspomnień, które chciałam, aby trwały dalej. Przeniosłam niepewny i pełen obaw wzrok na niego. Wpatrywał się we mnie intensywnie. Ściągnęłam brwi przechylając lekko głowę. Szybko oddychałam a świat zatrzymał się i zniknął, lecz tylko na chwilę.

Wyswobodziłam się z jego uścisku, który wcale nie byl tak silny, jaki myślałam że będzie. Ruszyłam na korytarz. Musiałam zmierzyć się z konsekwencjami moich akcji...

Zamknąwszy za sobą drzwi, znalazłam niedaleko ojczyma. Niepewna i przepełniona strachem udałam się do niego. Ręce miał schowane w kieszeniach płaszcza. Zatrzymałam się w bezpiecznej odległości naprzeciwko niego i podniosłam wzrok. Wpatrywał się we mnie z degustacją i nieukrywaną niechcęcia wobec mojej osoby.

- W końcu.
- Dlaczego tu jesteś? - starałam się nie ukazać strachu,
- Może bez takiego tonu, co? Myślałaś, że nie dowiem się o wszystkim? Co ty sobie kurwa myślisz, co? Że będziesz miała cokolwiek do gadania w tej kwestii? Miałaś jedno zadanie! Jedno! I je również zjebałaś.  Jesteś największą pokraką życiową, jaką kiedykolwiek widziałem. - obrażał mnie bez ogródek nie zważając, że ktoś mógł usłyszeć naszą rozmowę,
- Miałam prawo o sobie zadecydować. - odpowiedziałam zdenerwowana,
- Zamknij się, jak do ciebie mówię! - krzyknął podnosząc rękę do przodu, na co się wzdrygnęłam,
- I co teraz zrobisz, co?
- A co ty masz zamiar zrobić? Pomyślałaś, z czym będą się wiązać twoje akcje?! Spierdoliłaś moją reputację i reputację tej rodziny!
- Nie jesteśmy rodziną-
- Ale jestem twoim jebanym ojczymem i za ciebie decyduję do cholery! - wykrzyczał, na co przymknęłam oczy - I to ja będę decydować za ciebie w takich sprawach, zrozumiano? - dodał ciszej - Zaraz udam się do kogo trzeba i jeszcze w tym miesiącu wszystko się rozwiąże.
- Nie zrobisz tego!
- A to niby dlaczego, huh? - zaśmiał mi się w twarz,
- Mama na to nie pozwoli.
- Hah! Dobrze wiesz, po czyjej stronie stoi twoja matka. - starał mi się wmówić,
- To dlaczego nie napisała ci o tym od razu? - zaczęłam nie panując nad sobą - Ostatni raz ci mówię, żebyś nie decydował za mnie!
- Nie tobie decydować o losach całej rodziny! Nie mam zamiaru być zabitym przez twoje wymysły.
- To idź tam skomleć jak pies. - wymsknęlo mi się z ust, za co od razu zapłaciłam,

Mocne uderzenie odrzuciło moją głowę w bok. Na szczęście stłumiłam pisk, który wydostał się z moich płuc. Spojrzałam nabuzowana ze łzami w oczach na mężczyznę, który nadal miał otwartą dłoń. Jego twarz ukazywala tyle nienawiści kierowanej w moją stronę.

- Zostaje to między nami. Spróbuj komuś powiedzieć a zobaczysz, że mogę o wiele mocniej. - oznajmił cichym głosem pełnym złego tonu, gdy patrzyłam na ciągnący się korytarz. Następnie odszedł zostawiając mnie samą,

Dopiero po chwili  wypuściłam powietrze odchylając głowę do tyłu. Mój oddech był nierówny i drżący. Wiedziałam, że nie odpuści. Doprowadzi do tego, czego będzie chciał. Nie ważne jakie byłyby tego koszty.

Wplatałam dłonie we włosy pociągając za nie co jakiś czas. Zaczęłam chodzić tam i z powrotem w poprzek korytarza starając się uspokoić. Nie umiejąc dłużej ustać, usiadłam na ziemi i zaczęłam cicho szlochać.

- Co ja najlepszego narobiłam?

Till The EndOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz