Rozdział 111

56 4 0
                                    

Po pewnym czasie otrzeźwiałam. Powoli odsunęłam się od nauczycielki patrząc jej w oczy, lecz odwróciłam wzrok czując przytłoczenie jej współczuciem.

Przełykając ślinę poprawiłam rozmierzwione włosy i poprawiłam mundurek. Nie dając jej nic powiedzieć ani zrobić, prostując się szybko wyszłam na korytarz pozostawiając otwarte drzwi.

Byłam w amoku. Bardzo kręciło mi się w głowie, wszystko było rozmazane a oddech bardzo nierównomierny. Przeciskałam się między uczniami starając się uciec w jakieś zaciszne puste miejsce.

Po parunastu minutach wdrapałam się na ostatni stopień Wieży Astronomicznej. Powoli podeszłam do barierki i zaciskając na niej trzęsące się ręce, spojrzałam w dal na lutowy krajobraz. Dłonie, od zaciskania ich na rurce, zaczęły mnie boleć a palce stały się białe.

Całe moje życie... przestało mieć sens. A jednocześnie nabrało go i wszystkie niejasności zostały rozwiane oraz wyjaśnione. Wciąż byłam w szoku. Myśl o tym, o tym wszystkim, przyprawiała mnie o mdłości.

Mój oddech ponownie przyspieszył. Odchodząc o parę kroków, zwróciłam zawartość żołądka pod jednym z filarów. Otarłam usta prostując się. Miałam dość. Te informacje zniszczyły mnie doszczętnie.

Co miałam niby teraz zrobić? Z myślą z tyłu głowy, że mogę umrzeć w każdej chwili przez tą cholerną klątwę? Że wszystko co mnie spotkało było nią spowodowane, sprowokowane. Czułam się zdradzona. Nawet jeśli nie znałam i nie miałam możliwości poznać Walburgi. Jednak, gdyby żyła, ja... No właśnie. Co bym zrobiła? Zabiła ją? Tak jak nauczyli mnie Śmierciożercy, do których ona pewnie należała? Pokazałabym w tamtym momencie nasze podobieństwo.

Zaczęłam się wkoło przechadzać starając się pozbierać myśli. Nie umiałam nic wykrztusić, moje oczy były suche. Choćbym wylała już wszystkie możliwe krople słonych łez. Chaos, który był w moim wnętrzu ukazał się na zewnątrz jako brak jakiegokolwiek wyrazu twarzy, jako pustkę i obojętność, którą nie był.

Potykając się co chwilę, przechadzałam się szurając i stąpając powoli. Nie wiem ile czasu na tym spędziłam, lecz gdy obudziłam się z tego transu, spojrzałam na otaczający mnie półmrok.

Słońce już zaszło, ale na zachodzie wciąż było widać jego poświatę. Wzięłam głęboki wdech rześkiego zimnego powietrza, które wiało mi mocno w twarz. Zamknęłam powieki, które przetarłam palcami. Mimo upływu już paru godzin, moje serce wciąż nieprzyjemnie waliło mi w piersi.

Powolnym krokiem zaczęłam się zbierać. Schodząc po długich niekończących się schodach zastanawiałam się, co zrobić. Musiałam zniknąć, ochłonąć. Nie mogłam siedzieć w tej przeklętej szkole.

Idąc kruszgankiem nie widziałam nikogo na swojej drodze, co w sumie mi odpowiadało. Potrzebowałam chwili ciszy. Podeszłam do witryny i usiadłam na parapecie. Wyrzuciłam na zewnątrz nogi a sama byłam na pierwszym piętrze. Zerknęłam w dół, gdzie zobaczyłam parometrowy spadek. Położyłam dłonie po obu stronach ud i zacisnęłam na krawędzi kamiennej płyty.

Uniosłam oczy, a nad sobą ujrzałam cudowne nocne niebo. Było bezchmurne, więc można było ujrzeć tysiące gwiazd. Po chwili zaczęłam wypatrywać różne gwiazdozbiory.

Orion, Andromeda, Cygnus, Draco, Cassiopeia, Lyra...

Ponownie odpłynęłam zatracając się w ciałach niebieskich i kosmosie ogólnie.

Ocknęłam się oparta lewym bokiem i głową o witrynę. Wyprostowałam się strzelając karkiem. Szybko podniosłam się i udałam do Pokoju Wspólnego. Postanowiłam.

Wchodząc do środka napotkałam ciszę i pustkę. Spojrzałam na zegarek na moim lewym nadgarstku, który wskazywał drugą czterdzieści trzy.

Otwierając drzwi do dormitorium modliłam się w duchu, żeby Rosaline już głęboko spała. Za nic nie chciałam jej obudzić. Tak byłoby lepiej dla nas obu.

Moje nadzieje się spełniły. Przyjaciółka spała odwrócona plecami. Szybko podeszłam do szafy, którą otwarłam i wzięłam pierwsze lepsze ubrania. Spod łóżka wyjęłam czarny plecak. Szybko przebrałam się w czarne jeansy, czarną koszulkę na ramiączkach i tego samego koloru rozpinaną bluzę. Spakowałam szczoteczkę do zębów, parę ubrań na zmianę i najważniejsze rzeczy.

Co chwilę sprawdzałam, czy brunetka się przypadkiem nie obudziła. Starałam się wszystko robić najciszej, jak to było tylko możliwe.

Ubrałam na górę czarny przeciwdeszczowy płaszcz i podeszłam do drzwi. Byłam już gotowa chwycić za klamkę, gdy podniosłam wzrok na moje odbicie. Lustro wisiało na drzwiach. Ściągnęłam brwi wpatrując się w moje podobieństwo.

Nie poznawałam osoby, którą widziałam. Tchórza, zdrajcę, pomyłkę? Przeklęte dziecko...?

Zacisnęłam z całej siły powieki spuszczając głowę. Ponownie chwyciłam za klamkę i przekręciłam ją, gdy...

- Lyra? - usłyszałam od lewej strony, a w tonie słyszałam zakłopotanie i panikę,

Co miałam zrobić? Zignorować i wyjść, czy zostać i się odwrócić?

- Co- co się dzieje? - zapytała Rosie, która widziałam w lustrze jak wstała z materaca,
- Rosie, ja... - odszepnęłam, bo nie miałam siły na głośniejszy dźwięk,
- Gdzie ty idziesz? - czułam w jej głosie rosnącą złość i desperację,

Stałam wciąż w tej samej pozycji. Serce wyrywało mi się z piersi. Przymknęłam oczy starając się unormować oddech.

Otrzeźwił mnie jednak dotyk dłoni brunetki na moim ramieniu. Gwałtownie odwróciłam głowę w jej stronę i nawiązałam z nią kontakt wzrokowy. Widziałam w jej spojrzeniu wielkie zaniepokojenie, lecz nie mogłam nic na nie zaradzić.

- Lyra, coś się stało? - zapytała się mnie ponownie, na co musiałam jej już coś odpowiedzieć,

Puściłam gałkę i obróciłam się do niej w połowie. Zaciskając zęby błagałam w duchu, aby dała mi odejść.

- M-moja mama jest chora. Muszę przy niej być. - wykrztusiłam, lecz dusiłam się tymi kłamstwami,
- Boże... Co jej jest? Może mogę jakoś pomóc? Mam jechać z tobą-
- Nie. - przerwałam jej ostatnie pytanie - Chcę być z nią sama.
- No dobrze. - westchnęłam zaciskając i głaszcząc mój bark - Kiedy wrócisz? - zapytała a ja zastygłam,
- Nie wiem, Rosie. - zamilkłam - Ale dziękuję ci za wszystko. Za twoją troskę. Nie mogłabym trafić na lepszą przyjaciółkę.

Nie mówiąc nic więcej przyciągnęłam ją do siebie i mocno zacisnęłam ręce w uścisku. Na początku zaskoczona, za chwilę również mnie przytuliła.

- Kocham cię, Lyra. Nie zapominaj. - szepnęła mi do ucha,
- Ja ciebie też kocham, Rosie. - odparłam, lecz czując napływające łzy odsunęłam się,

Pociągnęłam nosem i ostatni raz zerkając na moją najlepszą przyjaciółkę, wyszłam z dormitorium zamykając za sobą drzwi.

Till The EndOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz