Rozdział 74

70 2 0
                                    

Minęły następne tygodnie szkoły. Same zajęcia nie były jakoś bardzo trudne, ale wytrzymywanie na nich już tak. Od ponad dwóch tygodni czułam na sobie wzroki uczniów. Nie tylko na lekcji, ale również na korytarzach. Nie podobało mi się to.

Dopiero parę dni temu dowiedziałam się o przyczynie. Widziałam, że Rosie dokładnie wiedziała. W końcu udało mi się w ostatnią sobotę wyciągnąć ją na piwo do Hogsmade. Byłam zła na nią, gdy powiedziała mi o zajściu z Riddle'em. Starała się mnie udobruchać i przeprosiła, jednak nie żałując swojego zachowania. Ja jednak nie chciałam, żeby ludzie wtrącali się w moje problemy. Chciałam zapomnieć, mimo że ani trochę mi to nie szło.

Jeśli chodzi o chłopaka, rzadko kiedy pojawiał się na zajęciach. W sumie to byłam przyzwyczajona do jego nieobecności na nich. Był to również plus w stosunku do naszej sytuacji. Lecz gdy w końcu się pojawiał... Starałam się jakichkolwiek kontaktów z nim. Siadałam jak najdalej, nawet jeśli miał to być drugi rząd. Nie patrzyłam w jego stronę, lecz zdarzyło mi się parę razy przyłapać samą siebie na robieniu tego. W tamtych momentach miałam ochotę na strzelenie sobie w głowę. Całe lekcje przesiadywał w ciszy a nauczyciele o nic się go nie pytali. Pewnie z powodu swojego "statusu", który był znany przez wszystkich. Zawsze gdy wchodził do pomieszczenia, rozmowy ucichały a sam był w centrum uwagi. Nie wiedziałam jak się z tym czuł, bo zawsze starałam się znikać z okolicy.

Mimo wszystko czułam na sobie jego wzrok. Zawsze starałam się stawać do niego tyłem, abym tylko nie spojrzała w jego oczy. Było to bardzo niekomfortowe i miałam nadzieję, że z czasem mi przejdzie. Przynajmniej tak wmawiała mi Florence.

Zdążało mi się, że o nim śniłam. Tak było znowu tej nocy.

Byliśmy na łące niedaleko mojego rodzinnego domu w Szkocji. Siedzieliśmy na rozłożonym kocu a wokół rosło mnóstwo pięknych kwiatów. Mimo widoków ja wpatrywałam się jedynie w jego ciemne oczy. Był taki piękny. Taki przystojny, zapierający dech w piersiach. Nachyliłam się, aby złączyć nasze usta. Byliśmy milimetry od siebie, gdy...

Obudził mnie cholerny budzik. Otwarłam szeroko oczy. Byłam na siebie zła. Zażenowana, że ciągle o nim myślałam. Wpatrywałam się w sufit starając się zebrać myśli.

Lekcje okropnie się ciągnęły. Starałam się na nich skupić, mimo że tak bardzo mi się nie chciało. Po czterech lekcjach nadszedł czas obiadu. Jedząc powoli posiłek znowu poczułam ten wzrok. Obróciłam głowę przeżuwając sałatkę. Wtedy znalazłam jego brązowe tęczówki. Przestałam jeść i oddychać. Wszedł do Wielkiej Sali wraz z moimi przyj-... byłymi przyjaciółmi. Pierwszy raz od rozpoczęcia roku i w pełni trzeźwa spojrzałam na niego w pełnej okazałości. Moje gardło ścisnęło się nieprzyjemnie. Praktycznie nic się nie zmienił. Jedynie sińce pod oczami na jego opalonej skórze wyróżniały się delikatnie.

Świat się zatrzymał. Usiadł niedaleko po przeciwnej stronie stołu. Odwróciłam szybko wzrok na talerz przede mną starając uspokoić się szybkie bicie serca. Zacisnęłam dłonie na spódniczce. Zauważyła to Rose, która zacisnęła swoją dłoń na moich uśmiechając się pokrzepiająco, co nieco mnie uspokoiło. Puściłam jej rękę kontynuując jedzenie. Lecz się nie dało, po prostu nie dało. Co chwilę zerkał na mnie spoczywając posiłek. Byłam głupia nie przyznając, że sama nie zerknęłam w jego stronę. 

Tak bardzo tego nie chciałam. Chciałam wyjść, ale nie potrzebowałam dodatkowej uwagi skierowanej w moją stronę.

Nagle przede mną wylądował liścik. Spojrzałam na niego marszcząc brwi. Otworzywszy go zaczęłam czytać.

Lyra,

Mamy dość tych absurdalnych zasad. Puchoni mimo wszystko urządzają Imprezę Domów, w najbliższą sobotę o dwudziestej. Oczywiście obecność obowiązkowa. Weź ze sobą Rosaline, tylko nie rozpowiadajcie innym.
Chciałem również zapytać, czy nie chciałabyś udać się tam ze mną?

Dean

Wpatrywałam się w litery na kartce. A w mojej głowie pojawiły się wątpliwości. Szybko je jednak zastąpiło zadowolenie, że na chwilę będę mogła zapomnieć o codziennych zmartwieniach a sam Dean przecież pomógł mi w drodze do Hogwartu.

Kąciki moich ust uniosły się delikatnie. Podniosłam wzrok szukając chłopaka. Siedział przy stole Gryfonów uśmiechając się dziarsko, ale uroczo. Pokiwałam głową zgadzając się, na co odetchnął z ulgą kładąc aktorsko dłoń na klatce piersiowej. Prychnęłam wesoło odwracając się do przyjaciółki.

- Będzie Impreza Domów w sobotę. Tylko nie wypalając, bo będzie przejebane. - wyszeptałam jej do ucha i widziałam rosnącą ekscytację,
- Na Merlina! Tak! Już myślałam, że w ogóle nie wypali. A przecież to ostatni raz. - odparła cicho cała podjarana,
- Dean mnie zaprosił. - oznajmiłam jej nieco nieśmiało i niepewnie, na co spojrzała na mnie zaskoczona,
- Co ty gadasz? Naprawdę?! - chwyciła mnie za policzki, przez co rozszerzyłam oczy,
- Tak.
- O matko! Tak, bogowie. Dziękuję! - mówiła wesoło i puściła moją twarz,

Następnie wstała z miejsca ciągnąc mnie za rękaw peleryny.

Mattheo:

Co jakiś czas zerkałem na blondynkę. Jej przygnębiona twarz nie była jej. Chciałem coś zrobić. Wiele razy, ale przyjaciele kategorycznie zabraniali mi czegokolwiek. Dosadnie mówili mi, że mogłem wszystko jeszcze bardziej zepsuć. Więc postanowiłem mieć ja chociaż na oku.

Nagle przed nią wylądował liścik. Zdziwiona zaczęła go czytać, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Pierwszy, szczery od wakacji. Moje mięśnie spięły się i zacisnąłem szczękę. Kto ją tak rozweselił? Jej twarz od razu się zmieniła. Poszarzała skóra nabrała rumieńców a oczy zaświeciły się. Podniosła głowę kiwając nią.

Przekręciłem się do tyłu, aby zobaczyć na kogo patrzy. Dean Thomas, no jasne że on. Od zawsze dupek uśmiechał się do niej flirciarko. Zacisnąłem mocniej sztućce, które pewnie się trochę wygięły. 

Wyprostowałem się. Lyra mówiła coś do Rose, która zaczęła się szeroko uśmiechać. Spojrzała na blondynkę zdziwiona i chwyciła jej twarz w swoje dłonie. Następnie wstała ciągnąc Black za rękaw peleryny i wyszły z pomieszczenia.

Thedore i Blaise spojrzeli po dziewczynach, a następnie przenieśli wzrok na mnie. Niepewnie spojrzeli po sobie. Wpatrywałem się w ścianę przede mną z chęcią mordu. Najlepiej tego czarnoskórego  Gryfona, który tylko czekał na okazję.

- Mattheo? - zapytał Zabini niskim głosem,

Rzucając sztućcami na stół wstałem gwałtownie, na co blat jak i ława zatrzęsły się. Poprawiając pelerynę wyszedłem wściekły z sali. Mój oddech był nierówny, co jeszcze bardziej mnie denerwowało. Ruszyłem przed siebie tarasując po drodze jakiś uczniów.

Następne godziny spędziłem na sali treningowej graczy Quidditcha wylewając z siebie siódme poty. Moja chęć mordu jednak nie przeszła.

Tylko spróbowałabyś się pieprzyć z jakimś chujem.

Moje własne słowa wypowiedziane miesiąc wcześniej podczas naszej kłótni krążyły w mojej głowie jak natrętny komar. Mimo mojego stanu tamtego dnia, dobrze zapamiętałem te zdanie.

Nie mogłem sobie tego wyobrazić...

Ona? I on? Nie. Jej nagie ciało. Ona całująca go z namiętnością? Jego dłonie na jej ciele... To było chore, ja byłem chory, żeby o tym myśleć. Uderzałem w worek treningowy z całej siły mając nadzieję...

No właśnie. Jaką ja miałem nadzieję? Że co? Że nigdy między nimi do niczego nie dojdzie? Że ją skrzywdzi, a ona wróci do mnie? Że mi nie przejdzie?

Z ostatnim byłem pewien. Nigdy nie przejdzie mi na jej punkcie. Nigdy nie przejdzie mi obsesja na punkcie Lyry Black.

Till The EndOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz