Rozdział 97

69 4 1
                                    

Siedziałem przy stole w Wielkiej Sali i jadłem kolację. Jutro w tym czasie miała sie odbyć uroczysta wigilia Jul. Nagle zauważyłem Lyrę, która usiadła niedaleko po przeciwnej stronie. Obserwowałem ją, jak niepewnie podniosła na mnie wzrok a przed moimi oczami pojawił się obraz z lustra życzeń.

Jaka była szansa na taką przyszłość? Czy można w ogóle było myśleć o takiej możliwości, czy były to tylko moje nie do spełnienia fantazje?

Nie przerywając kontaktu wzrokowego, kiwnąłem głową, aby przysiadła się bliżej. Widziałem, jak w środku biła się ze swoimi myślami, lecz w końcu uległa, przesuwając talerz naprzeciwko mnie.

Zauważyłem, że od paru dni nie miała najlepszego okresu. Obstawiałem, że miało to związek z zachowaniem innych uczniów jej względem. Czułem, że bardzo to na nią oddziaływało, lecz miałem wrażenie że nie było to jej jedyne zmartwienie.

- Wszystko w porządku? - postanowiłem się w końcu odezwać, na co podniosła oczy znad talerza,
- Tak, co by miało być nie tak? - zapytała próbując mnie zbyć, co jej się nie udało,
- Widzę, że coś jest na rzeczy. Nie musisz przede mną udawać. - wyprostowała się połykając ślinę,
- Sprawy rodzinne. - odparła po chwili opuszczając wzrok, na co przechyliłem głowę,
- Coś poważnego?
- Czemu cię to interesuje? - uniosła brew, lecz nie ustąpiłem z intensywnością mojego spojrzenia, na co westchnęła - Moja mama rozwodzi się z Thomasem, przynajmniej się o to stara. - oznajmiła, na co uniosłem brwi,
- To dobrze. - stwierdziłem pewnie, na co prychnęła pod nosem,
- Gdyby tylko nie był takim chujem, byłoby ekstra. - wzięła łyk herbaty,
- Na pewno ustąpi. - odparłem poważnym tonem, na co zmarszczyła brwi - Wiesz... - zacząłem ryzykownie przygryzając policzek - O co chodzi z innymi? Czemu są tak do ciebie nastawieni?

Widziałem, jak się spięła. Zacisnęła bardziej dłonie na sztućcach, które trzymała, gdy wzięła głęboki wdech.

- Zapytaj się wszystkich wokoło, oni wiedzą lepiej ode mnie... - te słowa powiedziała ze zmęczeniem zwieszając głowę, a ja czułem coraz większą ciekawość i poddenerwowanie,
- Lyra, powiedz. - rozkazałem chcąc poznać prawdę,
- Aż się dziwię, że do ciebie to wszystko jeszcze nie dotarło. Myślałam, że Parkinson przybiegnie w podskokach. - zaśmiała się pod nosem, po czym wstała zostawiając mnie zakłopotanego,

Obserwowałem ją, jak ruszyła do drzwi, za którymi zniknęła.

Przez resztę wieczoru przechadzałem się po pustym zamku. Chciałem iść do jej dormitorium i zmusić, żeby powiedziała mi prawdę. Lecz z drugiej strony dobrze wiedziałem, jakby się to skończyło. Zastanawiałem się nad tym idąc przez arkadę na drugim piętrze, gdzie natrafiłem na Deana Thomasa.

Zatrzymałem się spoglądając na niego nieufnie. On też mnie zauważył, na co uniósł brew skanując mnie uważnie. Zauważyłem w jego dłoni butelkę ognistej a w mojej głowie pojawił się plan.

Podszedłem do ściany i usiadłem przy prostopadłej od jego.

- No, tego to się nie spodziewałem. - odezwał się patrząc na podłogę przed sobą,
- Czyli? - odparłem,
- Że syn Czarnego Pana usiądzie z nic nie wartym czarodziejem. - stwierdził, na co prychnąłem pod nosem,
- Skoro już tu jestem, to daj flaszkę. - wyciągnąłem rękę, na co popatrzył na mnie i podał szkło,

Przez następne pół godziny siedzieliśmy w ciszy pijąc alkohol, a ja czekałem na odpowiedni moment. Gdy zauważyłem skutki napoju u mulata, postanowiłem się odezwać.

- Słyszałem o jakichś plotkach o Black...
- Hah, no jasne że tak. Sam je rozpowiedziałem. - prychnął pod nosem upijając łyk, a na jego słowa zacisnąłem szczękę,
- O co z nimi chodzi? Nie miałem szansy się dowiedzieć.
- No cóż. Lyra jest bardzo skomplikowaną osobą. Raz skacze ci do ust a raz nie odzywa się do ciebie przez dwa tygodnie. Zmienna, jakby miała cały czas ciotę... - mówił a ja miałem w głowie jedynie: „Panuj nad sobą”,
- I? - zapytałem oddychając głęboko,
- Miałem tego dosyć. Odpierdalała jakieś dziwne akcje. W dodatku jest straszną... no, ten. Jak się to mówiło... Manipulantką? O, tak. Kurwa stary, jak ty z nią tyle wytrzymałeś? Pod wrażeniem jestem. -  pokiwał głową z uznaniem, na co miałem ochotę go rozszarpać na miejscu,
- I co o niej nagadałeś? - dochodziłem coraz bliżej sedna i powodu, dlaczego siedziałem z tym niedojebem,
- No że ruchać się nie umie, i że nie potrafiła sobie poradzić z zerwaniem, więc znalazła sobie kogoś kto miał nadzieję. - wstrzymałem powietrze patrząc na niego z furią w oczach i zacząłem cały się trząść - A najlepsze z tego jest to, że ta dziewczyna chyba jakieś przysięgi czystości zawiązała. Nawet dotknąć nie można było, bo od razu zła na ciebie. - powiedział kpiącym głosem,

Intensywnie się w niego wpatrywałem. Byłem na skraju wybuchnięcia po dowiedzeniu się, jakie brednie rozsiał po ich rozstaniu. Temu dupkowi chodziło jedynie o rozgłos i popularność. Nie ważne jakim kosztem.

Nie umiejąc się dłużej opanować, wstałem i podchodząc do niego, chwyciłem jego ubrania targając bliżej. Zdziwiony pod wpływem spojrzał w moje oczy a krew we mnie wrzała.

- Słuchaj no, Dean... - uśmiechnąłem się ze złości - Radzę ci przestać rozpowiadać takie kłamstwa albo przekonasz się, co może bezkonsekwentnie zrobić syn Czarnego Pana. I tak, jesteś nic nie wartym czarodziejem.

Powiedziawszy te słowa, puściłem go na co opadł, a sam odszedłem.

Till The EndOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz