Rozdział 105

51 4 0
                                    

Ostatnie dni były dość spokojne. O dziwo.

Nastała sobota. Od pamiętnego poniedziałku nie widziałam Riddle'a. Było mi to w sumie na rękę. Nie chciałam go wiedzieć. Po naszej kłótni, a tak naprawdę moim głośnym monologu, choćby zamienił się w ducha. Może i bym się tym przejmowała, ale miałam inne problemy na głowie.

Nigdy nie myślałam, że tęskniłabym za ruszaniem palcami u rąk. Teraz, gdy miałam całą dłoń i palce usztywnione na najbliższy miesiąc, nie było opcji o nawet minimalnym ruchu. Musiałam się do tego przyzwyczaić, w szczególności że nigdy jeszcze nie miałam nic złamanego. Plus był taki, że nie musiałam pisać notatek, zwyczajnie nie miałam jak. Z drugiej jednak strony zostawałam po lekcjach zdając sam na sam z nauczycielami wszystkie zaległości. Podczas wszystkich prac, kazano mi chodzić do biblioteki i tam siedzieć, co w sumie mi nie przeszkadzało.

Na śniadaniu siedzieliśmy przy stole, jak zwykle w takim samym układzie. Ja z Theodorem po jednej stronie, natomiast Rosie z Blaisem naprzeciwko nas. Tak się ustawiliśmy już lata temu i wszystkim to pasowało.

Starałam się powoli i starannie jeść jajecznicę. Niestety lewa ręka nie była moją mocną stroną, a najmniejsze rzeczy do zrobienia okazywały się już nie takimi małymi problemami. Na przykład zapinanie koszuli zostawiałam w rękach przyjaciółki.

- Może ci pomóc? - zapytał się nagle Nott, na którego popatrzyłam unosząc jedną brew,
- Jestem samodzielną kobietą, ale dziękuję za próbę bycia dżentelmenem. - uniosłam kąciki ust a reszta zachichotała,
- W takim razie nie, panno Black. - odwrócił głowę udając obrażonego, na co prychnęłam pod nosem,
- Robimy coś dzisiaj? - zapytałam, na co Rosaline przeniosła na mnie pozytywnie zaskoczony wzrok,
- Możemy w sumie iść do Hogsmade i coś tam porobić. - stwierdził czarnoskóry wzruszając ramionami,

Po posiłku szybko się ubraliśmy w cieplejsze ubrania i wyruszyliśmy do miasteczka.

Pogoda była jak z bajki. Pięknie ośnieżone drzewa i zboki oświetlane przez zimowe słońce powodowały niesamowitą atmosferę na zewnątrz.

W takiej samej atmosferze spędziliśmy cały dzień. Pochodziliśmy po sklepach, zjedliśmy obiad i deser oraz porzucaliśmy się śnieżkami. Dorośli ludzi, tak. No ale co poradzić, gdy ma się w sobie jeszcze te małe dziecko, które chce się wyszaleć? Trzeba mu pozwolić.

~~

Następnego ranka, o dziewiątej, obudziłam się całkiem wyspana. Przeciągnęłam się porządnie, po czym wstałam do łazienki. W niedziele zazwyczaj nie chodziłyśmy na śniadania, tylko czekałyśmy na obiad o trzeciej.

Zrobiłam jedną ręką swoją codzienną pielęgnację oraz ubrałam się w czarne dresowe spodnie, biały top i szarą rozpinaną bluzę, pod którą założyłam temblak.

Następnie, we dwójkę pouczyłyśmy się do próbnych egzaminów. Miały być już pod koniec stycznia. Na szczęście wpadło mi to dość dobrze do głowy a czas szybko nam upłynął.

Przed trzecią wyszłyśmy w stronę Wielkiej Sali. Chłopacy przyszli do nas wcześniej poinformować, żebyśmy na nich nie czekały. Mieli parę „spraw” do załatwienia. Odpowiedziałam jedynie, że dobrze. Nie wiedziałam nawet, co miałabym zrobić.

Idąc korytarzami poczułam nieprzyjemną atmosferę. Na początku nie była ona tak bardzo odczuwalna, ale z każdym metrem bliżej głównej części szkoły była coraz trudniejsza do wytrzymania. Spojrzałam na Rosie, która również to zrobiła marszcząc brwi. Czuła to o wiele bardziej niż ja i wiedziałam, że nie zapowiadało to nic dobrego.

Wchodząc do Wielkiej Sali wszystko już było wiadome. A mi prawie stanęło serce. Dosłownie wszyscy siedzieli przy swoich stołach a po pomieszczeniu chodzili mundurowi z Ministerstwa Magii. Z nich wyróżnił mi się rudowłosy detektyw Hudges. Gdy tylko mnie zauważył, jego wyraz twarzy stał się jeszcze bardziej poważny, na co przełknęłam ciężko ślinę.

Szybko usiadłyśmy przy stole naszego domu i czekałyśmy. Przeczuwałam, że posiłek będzie przesunięty, jeśli nie w ogóle odwołany. Do środka wchodzili jeszcze uczniowie, a gdy byli już praktycznie wszyscy, nagle wszedł Riddle.

Mój wzrok mimowolnie powędrował w jego stronę. Usiadł z Malfoyem i tamtą grupką. Odwróciłam jednak spojrzenie, gdy detektyw przemówił.

- Dzisiejszego poranka znaleziono ciało Deana Thomasa.

Te słowa spowodowały, że cała krew cofnęła się z mojego organizmu. Zaczęłam głębiej oddychać, jednak nie pomagało to w nabraniu tchu i powietrza. Zrobiło mi się duszno, przez co rozchyliłam lekko wargi.

To nie było możliwe. Nie, nie, nie... Przecież dobrze go ukryliśmy, obciążyliśmy, wypłynęliśmy z nim w środku zimy jak najdalej od brzegu, jak tylko się dało.

Pójdę do Azkabanu. Jak kiedyś mój ojciec, teraz była moja kolej. Jest takie przysłowie „like father like daughter”, co idealnie odwzorowywało aktualną sytuację. Wpatrywałam się szeroko otwartymi oczami w twarz pięćdziesięciolatka z niedowierzaniem. Poczułam dłoń przyjaciółki na mojej lewej, którą zacisnęła mocno, jakby miało mnie to uchronić przed całym światem. Zamrugałam mocno wyostrzając wzrok, który zamazał się od nie mrugania.

- Został znaleziony przez jednego z uczniów tej szkoły, gdy jego zwłoki dryfowały po powierzchni wody w Czarnym Jeziorze. Od razu została wykonana sekcja zwłok...

Dlaczego przerwał? Niech po prostu powie, kto to zrobił. Niech mnie wezmą, skatują, wrzucą do więzienia, zabiją. Cokolwiek! Sekundy dłużyły się dla mnie jak kolejne stulecia, gdy czekałam na najważniejszy moment jego wypowiedzi.

- Najprawdopodobniejszym scenariuszem jest taki, że poszedł się przejść pod dużym wpływem alkoholu, wszedł na kładkę znajdującą się na północnym brzegu, gdzie wpadł i się utopił. Prądy w tak dużym jeziorze sprowadziły jego zwłoki na dno, gdzie spędziły cały ten czas.

Wypuściłam gwałtownie powietrze ustami a w Wielkiej Sali nastało poruszenie. Gryfoni byli w zupełnym szoku, a dziewczyny z tego domu zaczęły szlochać. W Ravenclaw i Hufflepuff również był szok. Jedynie Slitherin wydawał się zawiedziony takim rezultatem, pewnie chcieli czegoś ciekawszego.

- Jest to ostateczne zakończenie śledztwa. - oznajmił Hughes, po czym kiwając głową dał znak swoim, żeby powoli się zbierać,
- Za chwilę zostanie podany obiad, zostańcie na swoich miejscach. - dodała profesor MacGonagall

Położyłam łokieć na blacie a dłoń oparłam o czoło nachylając się delikatnie do przodu. Koniec. W końcu koniec tego koszmaru. Mimo wszystko na zawsze pozostaną ze mną wspomnienia z nocy dwudziestego dziewiątego grudnia zeszłego roku. Zostaną ze mną wykonane przeze mnie czyny. Lecz jestem wolna od uporczywych spojrzeń, przesłuchań i może takiego poczucia winy?

Przez emocje nie tknęłam w ogóle jedzenia. Wtedy powstało w mojej głowie tylko jedno pytanie. Kto go znalazł? Opierając przedramię w gipsie o stół, drugą rękę miałam zgiętą skubiąc wargi.

Zaczęłam obserwować ludzi w pomieszczeniu. Miałam już sobie odpuścić, gdy przez przypadek nawiązałam kontakt wzrokowy z Mattheo. Zacisnęłam usta patrząc w jego stronę. Ten skinął głową, a zaraz w mojej pojawił się jego głos.

- Teraz mogę cię już zostawić w spokoju. - usłyszałam, na co rozwarłam usta,

On za to wstał i ruszył do wyjścia. Starałam się zwrócić na siebie jego uwagę, gdy przechodził obok nas, jednak w ogóle na mnie nie spojrzał. Wtedy zdałam sobie sprawę, że to On był tym uczniem. Jego ostatnią wolą wobec mnie było zniesienie ze mnie tego ciężaru...

Till The EndOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz