Rozdział 67

75 2 0
                                    

Znalazłam się w znanym salonie. Odetchnęłam głęboko starając się opanować oddech. Położyłam dłoń na dekolcie i rozejrzałam się roztrzepanym wzrokiem. Wszystko stało na swoim miejscu. Wiedziałam, że musiałam znaleźć mamę.

Ruszyłam w jej poszukiwaniu niemal biegiem. Czułam nadchodzący atak paniki. Mój oddech był płytki i nierówny. Było mi na przemian zimno i gorąco a w oczach pojawiły się łzy. Przez jadalnie wbiegłam do dużej kuchni z wyspą na środku.

Stała tam. Mimo wczesnej pory. Obierała warzywa rozmawiając z naszą gosposią. Śmiała się, przez co wyglądała jeszcze młodziej. Miała na sobie jasne jeansy i białą za dużą koszulę a włosy związane w wysoki kucyk.

- Mamo... - zaczęłam zapłakana zachrypialym głosem i rzuciłam się w jej objęcia,
- Lyra, na Merlina. Co tu się dzieje? - pytała gdy zaciskałam ręce na jej koszuli a następne łzy wypływały spod moich powiek, cała się trzęsłam - Margot, zostaw nas proszę. Chodź kochanie...

Przycisnęła mnie do piersi i zaczęła mnie głaskać po plecach i głowie. Starała się mnie uspokoić, co po pewnym czasie się udało. Byłam w objęciach rodzicielki, za którą okropnie się stęskniłam. Gdy najgorsza fala przeszła, usiadłyśmy obok siebie przy wyspie kuchennej. Cały czas trzymała moją rękę w swoich obu zadając pytania. Nie mogąc tłumić w sobie wszystkiego opowiedziałam jej zdawkowo całą prawdę. Nie umiałam powiedzieć jej wszystkiego. Nie mogłam.

Gdy skończyłam przeniosłam na nią niepewne spojrzenie. Wpatrywała się szeroko otwartymi oczami na blat a następnie w okno przed nią. Oddychała ciężko. Widziałam gromadzące się w jej oczach łzy.

- Tak bardzo cię przepraszam. - wyszeptała - Przepraszam, że nie zauważyłam. - nie odpowiedziałam, jedynie spojrzałam w dół a ona kontynuowała - Co teraz?
- Nie wiem. Będą mnie szukać. Na pewno już to robią.
- Merlinie, jak cię tu znajdą, zginiemy... - zasłoniła dłonią usta, a ja spojrzałam na nią w ciszy - Trzeba coś wymyślić. Porozmawiam z Tomem-
- Nie mamo, błagam cię! Nie możesz! - przerwałam jej wstając,
- Muszę Lyra. Nie rozumiesz? Jesteśmy w dupie! - również wstała gestykulując,
- Błagam, nie mów mu że tu jestem... - zabłagałam, lecz odpowiedziała mi cisza,

Wpatrywała się we mnie przepraszająco, a ja wróciłam do rzeczywistości. Miałam ojczyma, który manipulował moją matką. Pokręciłam przecząco głową i ruszyłam do swojego pokoju.

- Lyra - usłyszałam za sobą, ale w duchu modliłam się żeby nie było w domu Thomasa,

~~

Opierałam się rękoma o komodę przede mną i spuściłam głowę. Z całej siły przycisnęłam wargi, aż poczułam metaliczny posmak. Wyprostowałam się zaciągnowszy powietrze.

Chodziłam po pokoju od dobrych piętnastu minut bojąc się o moją przyszłość. Co jeśli ojczym jest cały czas w domu? Może mama już z nim rozmawia? Odesłałby mnie tam od razu. Na pożegnanie uśmiechnąłby się do mnie w ten typowy dla niego sposób. Byłbym zrujnowana. Zastanawiałam się również nad ucieczką. Ale gdzie bym miała się udać? Voldemort miał coraz więcej sprzymierzeńców, nie miałam pieniędzy, każdy miał swoje życie i zmartwienia. Brakowało by im jeszcze poszukiwanej pod dachem. Znaleźli by mnie bez problemu.

Z rozmyślań wybudziło mnie pukanie do drzwi. Spięłam się odwracając w ich stronę. Niepewnym krokiem weszła moja mama. Przełknęłam ciężko ślinę. Zaczęła bawić się palcami i widziałam, jak zdenerwowana była.

- Mamo-
- Przepraszam za tamto. Nie powinnam była mówić czegoś takiego. Przepraszam Lyra. Thomasa tak, czy tak nie ma. Parę dni temu wyruszyły do Stanów zawrzeć kontrakt życia. - przerwała mi, lecz niepewnie się zatrzymała - Mogę zobaczyć?
- Co zobaczyć? - zapytałam zdezorientowana - Ach, tak.

Uniosłam sukienkę na tyle wysoko, aby widziała mój brzuch. Powiedziałam o tym w jednym zdaniu w kuchni. Otworzyła buzię w bezdechu. W jej oczach pojawiło się przerażenie. Najpierw wpatrywała się w ranę, aby następnie przenieść wzrok na moją twarz. Jej oczy były szkliste. Uklękła przede mną i delikatnie dotknęła skóry. Moje mięśnie się spięły. Starałam się być twarda, tak samo jak ona. Jednak usłyszałam jej cichy szloch. Spojrzałam na Alice, której łzy spływały po szczupłych policzkach a sama mówiła coś pod nosem.

Nagle wstala gwałtownie i podchodząc do łóżka schyliła się wyciągając czarną materiałową torbę. W amoku zaczęła otwierać szuflady i pakować przypadkowe ubrania.

- Co ty robisz?
- Nie możesz tutaj zostać. Nie mogę na to pozwolić.
- Mamo.
- Remus ci pomoże. Na pewno ci pomoże. Razem z Tonks, tak. Będziesz u nich bezpieczna. Nie pozwolę cię skrzywdzić. Na pewno się tutaj zjawią.
- Dobrze, spokojnie. - podeszłam chwytając ją za ramiona. Spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem,

Alice wróciła do pakowania. Przebrałam się w wygodniejsze ubrania. Ciemne jeansy flared i czarną bluzę z kapturem. Spięłam włosy w niski kucyk i ubrałam czarne conversy.

Stanęłam przed rodzicielką, która wyglądała na zmęczoną. Tak samo jak ja. Przyglądała mi się zatroskanym wzrokiem. Zeszłyśmy do salonu, gdzie ostatni raz przytuliłam się do niej mocno. Po chwili odsunełyśmy się od siebie. Wzięłam torbę na ramię i weszłam do kominka.

- Kocham cię mamo. - oznajmiłam jej odwracając się w jej stronę,
- Ja ciebie też kochanie. Nic im nie powiem. Nawet jeśli będzie mnie to kosztować życiem.
- Nie mów tak. - pokręciłam głową,
- Jesteś moją córką. Moim dzieckiem. Zawsze będę cię chronić. I zawsze będę cię kochać.
- Dziękuję. - tylko te słowa udało mi się wykrztusić,

Wzięłam do wolnej dłoni proszek ze stojącego naczynia. Ostatni raz spoglądając na moją kochającą mamę rzuciłam proch pod swoje nogi wyraźnie wypowiadając adres wujka Lupina. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.

Till The EndOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz