Rozdział 51

124 3 0
                                    

Na następny dzień obudziło mnie szturchnięcie. Przetarłam zdenerwowana oczy, a nade mną ujrzałam Mattheo ubranego w sportowe ciuchy. Miał czarne spodnie, czarną koszulkę z długim rękawem a na to biały t-shirt.

- Pobudka księżniczko. Pora wstawać. - nachylił się nade mną i uśmiechnął się złośliwie,

- Która godzina? - zapytałam nie kontaktując,

- Och, jest godzina szósta rano. - założył ręce na piersi – Wstawaj.

- Mattheo daj mi spokój. Nigdzie nie idę. - jęknęłam obracając się plecami do niego,

- Właśnie, daj spać człowieku! - powiedziała Rosie zła sennym głosem i poprawiła się na materacu,

- Oj nie nie nie. Mam nadzieję, że się przygotowałaś.

Mówiąc ostatnie zdanie zerwał ze mnie kołdrę, na co jęknęłam niezadowolona. Strasznie chciało mi się spać, a ten debil mi jeszcze przeszkadzał. Następnie dosłownie biorąc mnie za ręce wytargał z ciepłego wygodnego łóżka.

- Ja pierdole, Mattheo. Zostaw mnie! - zaczęłam narzekać, gdy prowadził mnie do łazienki,

- Ogarnij się i ubierz w coś wygodnego. - rozkazał podając mi jakieś ubrania, które nawet nie wiem kiedy wyciągnął z szafy,

- Nienawidzę Cię czasami. - ostatni raz spojrzałam na Niego i zamknęłam drzwi łazienki,

Umyłam twarz i zęby, rozczesałam włosy i splątałam je w kucyka oraz ubrałam się. Nałożyłam spodnie z Nike i biały top. Spojrzałam na siebie w lustrze i uznałam, że wyglądam okropnie o tej porze dnia. Nigdy nie wstawałam o tej porze.

Wyszłam z łazienki i zobaczyłam siedzącego na łóżku Mattheo

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Wyszłam z łazienki i zobaczyłam siedzącego na łóżku Mattheo. Podeszłam do Niego mówiąc, że jestem chyba gotowa, na co wstał, podał mi szarą bluzę i otworzył mi drzwi na korytarz. W szkole była jeszcze cisza. W niedzielę uczniowie wstawali jeszcze później, niż w soboty.

Stanęłam na mokrej trawie a zimny wiatr dmuchnął we mnie kolejny raz. 

- Co my tu w ogóle robimy? - zapytałam lekko zirytowana,

- Będziesz mi towarzyszyć w treningu. - odparł kpiąco, na co rozszerzyłam oczy,

- Chyba Cię coś boli. Dobrze wiesz jaka jest moja kondycja. - rozłożyłam ręce, gdy zaczął się rozciągać,

- Wiem, i to będzie twoja kara za ruszanie nie swoich rzeczy. - wyprostował się stając przede mną – Rozciągasz się czy nie?

- Nie wytrzymam kiedyś z Tobą.

Zaczęliśmy się rozciągać. Już przy tym się nieźle zdyszałam, więc załamałam się, gdy Mattheo powiedział że teraz dopiero zacznie się prawdziwy trening. Wiedziałam, że co każdą niedzielę rano chodził biegać, ale nie sądziłam, że aż tak dużo! Pokonywaliśmy kolejny kilometr wzdłuż Zakazanego Lasu, gdy postanowiłam zrobić przerwę. Usiadłam na dalej mokrej trawie i zamknęłam oczy.

- Przecież to dopiero trzeci kilometr. - powiedział zdyszanym głosem brunet stając obok mnie,

- Ile ty chcesz ich niby dzisiaj zrobić? - zapytałam zdenerwowana,

- Z siedem, może osiem byłoby dobrze. - założył sobie ręce na biodra,

Usłyszawszy liczbę zawyłam męczeńsko, na co parsknął śmiechem. Czułam się, jakbym miała jakąś astmę czy inne dziadostwo.

- No wstawaj. Lepiej załatwić to szybko i mieć spokój. Może nawet na śniadanie zdążysz. - zaczął Mattheo i podał mi rękę, którą przyjęłam,

Znowu zaczęliśmy biec, ale tym razem trochę wolniej. Plusem było poranne świeże powietrze, które pobudzało mnie cały czas. Podniosłam głowę i ujrzałam szkołę, która była oświetlona złocistym blaskiem porannego Słońca, przez co wyglądała jeszcze bardziej magicznie. Czasami zapominałam, jak bardzo lubiłam to miejsce i tęskniłam za nim w czasie wakacji.

Z rozmyślań wyrwał mnie kamień leżący na środku ścieżki. Nawet nie zdążyłam otworzyć ust, a już leżałam na ziemi. Mattheo od razu odwrócił się do mnie i szybko podbiegł. Nie zauważyłam, jak bardzo zwolniłam podczas zapatrzenia się w zamek. Po paru sekundach otrząsnęłam się i zmarszczyłam brwi. 

- Lyra, nic Ci się nie stało? - zapytał zmartwiony chłopak i klęknął przy mnie,

- Nie nie, nic mi nie jest. - zaczęłam się podnosić z dróżki a Mattheo chwytając mnie za ramię pomógł mi wstać – Zagapiłam się i tyle. - uśmiechnęłam się w jego stronę,

- Na pewno nic Ci nie jest? - dopytywał dalej zmartwiony,

- Mattheo, nic mi nie jest. Na serio. Czuję się dobrze, widzisz? - zrobiłam obrót i rozłożyłam ręce pokazując, że wszystko okej uśmiechając się,

- Lubisz te spodnie, prawda? - zapytał patrząc w dół,

- Tak, to moje ulubione ostatnio. A co- - zaczęłam spuszczając głowę, gdzie ujrzałam dość sporą dziurę na kolanie – Kurwa...

Usiadłam na trawie, a obok mnie zajął miejsce Mattheo przyglądający się mojej twarzy. Wzięłam nogawkę w dłonie i przyjrzałam się rozdarciu. Zrobiło mi się przykro. Dopiero co kupiłam je parę miesięcy temu, a teraz nadawały się do wyrzucenia. Materiał nie nadawał się do szycia, ale może było jakieś zaklęcie do naprawy takich ubrań. Wtedy dopiero ujrzałam, że miałam rozwalone kolano. Nie było jakoś bardzo, jedynie leciało trochę krwi i bolało. W sumie jak reszta ciała, skoro przewrócisz się niespodziewanie na ziemię. Podniosłam wzrok na chłopaka, który wziął kolano w swoją dłoń. Następnie przysłonił je nią i zaczął coś szeptać. Nie rozumiałam zupełnie nic i z zainteresowaniem przyglądałam się, co robił. Chwilę później odsłonił moje kolano a ja zaniemówiłam. Nie było na nim nawet śladu po upadku i nie bolało. Przeniosłam wzrok na twarz Mattheo, który po chwili również na mnie spojrzał. 

Wow. - odparłam po chwili ciszy – Nie wiedziałam, że umiesz coś takiego. - powiedziałam z podziwem w głosie,

- Człowiek poznaje świat cały czas, mała. - powiedział zbliżając swoją twarz do mojej,

Pocałowałam Go czule w usta, na co uśmiechnął się i oddał pocałunek.

- Dziękuję. - szepnęłam,

Oparłam głowę na Jego ramieniu i spojrzałam na Hogwart. Siedzieliśmy tak jeszcze jakiś, aż uznaliśmy wracać do budynku.

Till The EndOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz