Rozdział 108

63 3 0
                                    

Tydzień. Tyle minęło od mojej zbrodni a każdy dzień, godzina i minuta były męczarnią nie do opisania.

Nie spałam. Gdy tylko zamykałam oczy, od razu widziałam dwójkę ludzi, którym odebrałam życie. Dlatego godzinami wpatrywałam się w sufit, żeby nie obudzić Rosaline i nie wzbudzić w niej podejrzeń. Starałam się zachowywać najnormalniej, jak to było możliwe i, jakimś cudem, dawałam radę. Pomógł mi z tym eliksir, który zrobiłam parę dni temu. Miał on ukazywać moją pseudo-aurę. Prawdziwe uczucia nie były możliwe do wyczucia dla innych.

Siedziałam na kamiennej podłodze Wieży Astronomicznej a nogi zwisały mi poza barierkami. Noc była już późna a cisza nocna dawno obowiązywała. Oparłam się rękoma o barierkę a na nich położyłam brodę.

Zimowe nocne niebo było bezchmurne, dzięki czemu gwiazdy było cudownie widać. Największą uwagę, jak zazwyczaj, przykuł mnie gwiazdozbiór lutni, który lśnił wyraźnie na czarnym tle nieba.

Z letargu wybudził mnie znajomy pisk, na który zmarszczyłam brwi odwracając głowę. Moim oczom ukazał się Caspar podskakujący w moją stronę. Jedną dłoń położyłam na zimnej posadzce i czekałam, aż będzie przy mnie.

Szczur podszedł i myślałam, że usiądzie gdzieś obok. Niespodziewanie dotknął swoją łapką mojej lewej dłoni. Moje ciało wyprostowało się natychmiast, otworzyłam szeroko oczy a sama znalazłam się w ciemności.

Rozejrzałam się przestraszona dokoła. Już chciałam zrobić krok, gdy nagle zewsząd dotarł do mnie znajomy głos.

„Na drewnianym moście o drugiej trzydzieści.”

Wzięłam głęboki wdech. Z powrotem siedziałam na ziemi. Położyłam wolną rękę na klatce piersiowej starając się uregulować oddech. Następnie podniosłam ją zakrywając oczy.

Po minucie otrzeźwiałam. Musiałam jak najszybciej iść na ten most. Nie mogłam tego tak zostawić, moja mama musiała być bezpieczna. Moi najbliżsi musieli być bezpieczni.

Szybko wstałam mając nadzieję, że będę na czas. Szybko wzięłam Caspara na ręce i biegiem udałam się na miejsce.

Wbiegając na drewniane deski, które skrzypiały głośno, widziałam stojącą w połowie czarną postać. Z każdym krokiem widziałam ją coraz wyraźniej, aż zdyszana zatrzymałam się przed Bellatrix. Spojrzałam jej niepewnie w czarne oczy. Jej twarz za to nic nie wyrażała.

- W końcu jesteś. Siedem minut spóźnienia, następnym razem ci nie podaruję. - zagestykulowała rękoma,
- Przepraszam, musiałam przebiec pół szkoły. - starałam się wytłumaczyć, gdy mi przerwała,
- O, mój szczur. Mam nadzieję, że dobrze się nim opiekujesz. - pogłaskała go, po czym podniosła na mnie swoje podejrzliwe spojrzenie,
- T-twój szczur? - rozwarłam usta w szoku, wszystko zaczęło się ze sobą kleić - Caspar jest twój?
- Tak. Od jakiegoś czasu rozkazałam mu być w twojej obecności. Widać nabrałaś do niego zaufania. W końcu to obślizgłe zwierzę.

Mówiąc to zaczęła iść w stronę Zakazanego Lasu. Wtedy wszystko mi się rozjaśniło w mojej głowie.

- To ty go do mnie przysłałaś? To dlatego nagle zaczęłam go wszędzie zauważać. Czyli nachodzenie mnie i zmuszanie do takich okropieństw było zaplanowane już wcześniej... - stałam w miejscu, gdy zatrzymała się i zirytowana obróciła z powrotem w moją stronę,
- Brawo, Sherlocku. Rozwiązałeś zagadkę! - pokręciła głową,
- Od kiedy było to wszystko...?
- Od kiedy? Jeszcze będąc w posiadłości Malfoy'ów były plany, żeby cię do tego wprowadzić. - zacisnęłam mocno zęby na jej słowa – Dobra, idziemy już? Nie mamy dużo czasu.

Powiedziawszy to znowu ruszyła przed siebie. Powoli ruszyłam za nią, ale każdy mój krok był coraz szybszy.

~~

Około pory obiadowej wróciłam do Hogwartu. W amoku przechodziłam korytarzami. Niektórzy uczniowie przyglądali i oglądali się za mną, jednak w tamtym momencie byłam choćby gdzie indziej.

Zauważywszy drzwi do toalety damskiej, szybko do nich podeszłam. W pomieszczeniu nikogo nie było. Szybko znalazłam się przy umywalce. Spojrzałam w lustro, gdzie znalazłam sińce pod oczami, włosy w zupełnym nieładzie, bladą skórę oraz suche wargi. Usta zaczęły mi drgać, na co spuściłam głowę zamykając powieki. Odruchowo oparłam się dłońmi na armaturze, na co od razu zasyczałam wycofując je.

Powoli przeniosłam wzrok na zasłonięte ramiona dużą czarną bluzą. Pomagając sobie ręką w gipsie, wyciągnęłam ostrożnie drugą z rękawa i wyjęłam spod ubrania. W moich oczach pojawiły się łzy.

Powoli odpięłam zębami haczyk na bandażu i zaczęłam go ściągać. Na bardziej wewnętrznych warstwach widoczne były plamy zaschniętej już krwi.

Opuściłam opatrunek na ziemię. Zaczęłam kręcić głową zaciskając usta. W końcu spojrzałam na moje lewe przedramię.

Tamtej nocy znienawidziłam siebie. Znienawidziłam człowieka, którym się stałam.

Teraz jedynie wpatrywałam się w Znak Voldemorta, który co chwilę robił minimalne ruchy na mojej zaczerwienionej skórze.

Till The EndOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz