#117 Apokalipsa |Tom Felton|

757 40 4
                                    

Od razu chciałabym zaznaczyć, że napisałam to jako ogromna fanka horrorów. Mam nadzieję, że mimo różnych gustów, spodoba wam się. Dostałam info, że horror byłby fajny z Draconem, jednak po przemyśleniu, uznałam, że to nie miałoby sensu. Voldemort sam w sobie był koszmarem. Duchy w Hogwarcie istniały i nie robiły nikomu krzywdy. Zombie to w zasadzie Inferius, a te można było pokonać ogniem. Wilkołaki też były i to w zasadzie jedyne stworzenia, których oprócz Voldemorta i śmierciożerców należało się bać. Magia miała ogromną moc, przez co każdy horror można łatwo rozwiązać zaklęciem, a więc postawiłam ponownie na Toma
x

Samotność to moje drugie imię. A pierwsze? Y/N. Takie zwyczajne, a jednak wyjątkowe. Od małego wolałam przebywanie w ciszy, spokoju, a po każdym spotkaniu z ludźmi, pękała mi głowa. Nie lubiłam towarzystwa. Szkoła była moim największym koszmarem. Ciągły chaos, wrzaski, szaleństwa i wybryki innych uczniów, doprowadzały mnie do rozpaczy. Praca w grupie? Stanowcze nie. Zdecydowanie wolałam sama pracować nad ogromnym projektem, niż męczyć się wśród innych. Bądźmy szczerzy - mamy 5 czy 6 osobową grupę, w której połowa coś robi, a połowa tylko udaje, że robi. Koniec końców zawsze kończyłam z najlepszymi wynikami, a wszystko dzięki posiadaniu masy czasu dla siebie, podczas którego w spokoju skupiałam się nad swoimi obowiązkami. Czy byłam lubiana? Cóż, brak integracji, zainteresowania znajomymi, brak udziału w wycieczkach szkolnych, sprawiały, że nie miałam znajomych, ale również nie cierpiałam z tego powodu. Czasami nawet myślałam jak wyglądałoby moje życie, gdyby nagle wszyscy ludzie na ziemi zniknęli.

***

Jeden wielki ryk postawił mnie na nogi szybciej, niż cholerny budzik w iPhone'ie (a ten to naprawdę obudziłby zmarłego). Przetarłam oczy, jeszcze nie do końca rozbudzona, a po chwili do moich uszu zaczęły docierać wrzaski, huki, ryki, wybuchy. Przez głowę przeszło mi masę myśli jednocześnie. Jakaś ogromna awaria na osiedlu? Może wypadek? Czym prędzej odsunęłam żaluzje, a po zobaczeniu co tak naprawdę się działo, poczułam jakiś dziwny lęk, niepewność, bezradność. Wiele aut wyglądało jak po dachowaniu. Całkowicie zmasakrowane. Niektóre płonęły, stąd wybuchy. Ludzie biegali po okolicy, wymazani czerwoną mazią. Niektórzy leżeli na chodnikach bez ruchu, jakby bez życia. Gdzieś w oddali starsza sąsiadka starała się o kulach biec najszybciej jak mogła, jednak już po chwili została zaatakowana i... pogryziona. Tak, pogryziona. Z resztą nie tylko ona. W dalszym kadrze młode małżeństwo z dzieckiem ukryło się za przewróconym na bok samochodem i bacznie obserwowali wydarzenia, starając się nie ujawnić swojej obecności. Niestety niedługo potem w ich stronę zaczęła pędzić grupa bladych jak ściana ludzi, a może raczej... trupów? I tu pojawiło się pierwsze pytanie - co do cholery? Czy to jakiś cyrk? Otóż wyglądało na to, że nie, jednak miałam ogromną nadzieję, że gdzieś na rogu stała ekipa filmowa, która nagrywała jakiś film. Stałam przy oknie praktycznie sparaliżowana, zastanawiając się co zrobić, jak się zachować i jednocześnie szczypałam się od czasu do czasu. Pierwszym odruchem po otrząśnięciu się było włączenie wiadomości, po których wszystko stało się jasne. Przynajmniej w teorii.

Wczoraj w godzinach wieczornych nastąpiła eksplozja największego laboratorium na terenie Londynu, z którego wydostał się niebezpieczny wirus, zamieniający ludzi w krwiożercze bestie. Zarażeni (poprzez ugryzienie lub zadrapanie) przemieniają się w ciągu godziny, mają wytężony słuch, niezbyt dobry węch i wzrok. Poruszają się dość sprawnie, a od czasu do czasu wpadają w stan hibernacji. Prosimy o barykadowanie drzwi i nie opuszczanie domów tak długo, jak będzie to możliwe.

Wydawać się może, że to wszystko żart, że takie rzeczy są niemożliwe, a jednak nieszczęśliwie okazują się prawdą. Ponownie pogrążyłam się w rozmyślaniach, patrząc w ekran telewizora oraz chaotycznie nagrane krwawe sceny. Gdyby tego samego widoku nie było za oknem, pomyślałabym, że ktoś chce nas wszystkich nastraszyć, jednak widziałam na własne oczy jak banda ... nieżywych zabijała najbliższych sąsiadów, a to dawało mi do myślenia. I wtedy dotarło do mnie najważniejsze.
- Jasna cholera.-Rzuciłam, następnie kierując się w stronę szafki nocnej, na której ładował się mój telefon. Wciąż słyszałam niezwykły hałas dochodzący z zewnątrz, a jednocześnie stukałam numer telefonu mamy. Koniecznie musiałam dowiedzieć się, czy wszystko u niej dobrze. W prawdzie mieszkała na naprawdę dobrze strzeżonym osiedlu, gdzie drzwi do mieszkań były praktycznie nie do wywarzenia, ale co jeśli akurat tego dnia postanowiła wyjść? Co, jeśli przyszła jej do głowy przechadzka do kościoła? Co, jeśli skończyły się jej zapasy i poszła na zakupy? Trzymałam telefon przy uchu drżącą dłonią, a po trzecim sygnale z kolei, praktycznie wyszłam z siebie. Zawsze odbierała po pierwszym.-Odbierz, proszę...-Szepnęłam, gryząc paznokcie.
- Halo, kochanie?-Odezwała się wyraźnie zaspana. Nikt nie wie jak wielką ulgę poczułam.
- Mamo, posłuchaj. Pod żadnym pozorem nie wychodź z domu. Zabarykaduj się, nie otwieraj nikomu, zamknij okna i nawet przez nie nie wyglądaj, żeby cię nie widzieli. Zachowuj się najciszej jak możesz, rozumiesz?-Nawijałam.
- Skarbie, co się dzieje? Czy ja dobrze słyszę jakieś hałasy?-Spytała.
- Włącz wiadomości. Ale cicho. I powiedz, czy słyszysz jakieś niepokojące odgłosy za drzwiami.-Dodałam. Mama nie odezwała się słowem. Słyszałam jedynie szelest pościeli i szuranie po podłodze, co sugerowało, że kierowała się do salonu. Chwilę później doszły mnie odgłosy telewizora i te same informacje, które parę minut temu słyszałam u siebie.
- Kochanie, ale... To jakiś żart?-Wymruczała.
- Nie. Obudziły mnie dziwne odgłosy. Moje osiedle jest praktycznie wymordowane, a pod domem jest pełno tych kreatur. Musisz podładować telefon i to białe pudełeczko, które dałam ci na urodziny. Zrób to, zanim jest prąd. Masz jakieś jedzenie?-Rzuciłam.
- Mam pełną lodówkę. Skarbie, jesteś bezpieczna?-Spytała.
- W miarę. Posłuchaj. Musisz spakować plecak w razie potrzeby ucieczki. Woda, jakieś krakersy, ładowarka i broń. Cokolwiek, nóż, tasak do mięsa, nieważne, byle było ostre. Trzymaj go przy sobie i uważnie słuchaj czy coś nie zaczyna się dziać na klatce. Mam nadzieję, że twoje osiedle jest wystarczająco dobrze zabezpieczone, jednak musisz być gotowa na wszystko. Pod żadnym pozorem nie otwieraj drzwi, nawet jeśli jakaś sąsiadka będzie się dobijać, bo wraz z nią może wparować któryś z nich. Udawaj, że nie ma cię w domu, bo podobno mają świetny słuch.-Mówiłam.
- Tak, tak. Rozumiem.-Odparła cicho, a później znów doszły mnie szelesty.
- I zdejmij te kapcie. Robią w cholerę dużo hałasu. Byłoby trochę głupio zginąć przez niewydarzone buty.-Wydukałam.
- Chyba ktoś jest za drzwiami.-Rzuciła cicho, a moje serce praktycznie się zatrzymało.
- Nie podchodź tam.-Szepnęłam. Przez długą chwilę panowała cisza. Obie wstrzymałyśmy powietrze, aby słyszeć co działo się dookoła.
- Już w porządku. Jest cicho.-Odezwała się.
- Oby tak dalej. Ja będę musiała wyjść z domu. Nie mam żadnego jedzenia.-Odparłam.
- Nie zrobisz tego. Y/N, skarbie, nie możesz.-Wydukała.
- Umrę z głodu. Muszę. Poza tym spokojnie, jestem zwinna. Market mam za rogiem. Wezmę jakiś nóż, gaz pieprzowy i podjadę autem pod samo wejście.-Mówiłam, jednak nie otrzymałam żadnej odpowiedzi.-Mamo, dobrze wiesz, że nie mam wyjścia. Z marketu pojadę prosto do ciebie, zamkniemy się i będziemy czekały na pomoc.-Dodałam, a mama całkowicie się rozkleiła.
- Mam tylko ciebie. Nie mogę cię stracić. Proszę, uważaj.-Wymruczała.
- Nic mi się nie stanie. Obiecuję, że będę jak zwykle ostrożna.-Odparłam. Te słowa z naszej rozmowy pamiętam jako ostatnie. Potem zajęłam się pakowaniem plecaka, przez co totalnie się wyłączyłam. Pomyślałam, że lepiej będzie już w tamtej chwili wziąć ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy, w razie, gdybym miała już nie wrócić do domu. Telefon i powerbank? Halo, witamy w XXI wieku. To podstawa. Bez tego jak bez ręki. No a w tamtym momencie o nożu i tasaku powiedziałabym tak samo. Z rozmyślań wyrwał mnie huk. Ktoś bardzo mocno przypierniczył w drzwi wejściowe, a moje serce prawie stanęło. Nie pamiętam jak długo wpatrywałam się w klamkę, dla pewności, że nikogo nie ma po drugiej stronie, jednak jestem pewna, że nigdy nie wstrzymałam powietrza na tak długo. Moje ruchy przyspieszyły. Zaczęłam migiem wrzucać wszystko do plecaka, a potem szybko (a jednocześnie cicho) pobiegłam do garażu. Jak to dobrze mieć go dosłownie za ścianą kuchni, bez konieczności wychodzenia z domu. Zanim zniknęłam w ledwo oświetlonym pomieszczeniu, ostatni raz zerknęłam na wnętrze domu, aby móc je dokładnie zapamiętać. Szanse na powrót w niedługim czasie były tak niewielkie, że nawet nie robiłam sobie zbędnych nadziei. A z drugiej strony kto wie jak cała ta sytuacja mogła się dalej potoczyć? Czy nadejdzie ewakuacja? Czy znajdą lek? Czy zapewnią żywym jakiekolwiek bezpieczeństwo? Nigdy nie wpadłoby mi do głowy, że przyjdzie mi myśleć takimi kategoriami. Lecz nie przedłużając, migiem wsiadłam do auta, zamknęłam je od wewnątrz, a potem wcisnęłam w pilocie przy kluczach przycisk otwierający bramę garażową. Pracowała naprawdę cichutko, za co naprawdę chciałam podziękować sąsiadowi i zrobiłabym to, gdyby nie stał po drugiej stronie ulicy jako jeden z tych potworów. Zanim zdążyłam odjechać z osiedla (jednocześnie nie zwracając na siebie jakiejś szczególnej uwagi), zamknęłam garaż tym samym pilotem. Bez śmiechów, w porządku? To mój dom i nawet jeśli miałam tam nigdy nie wrócić, nie chciałam, żeby jakieś bestie znalazły się wewnątrz. Przejeżdżałam przez ulicę bardzo powoli, obserwując zachowanie zarażonych dookoła. Stali nieruchomo z zamkniętymi oczami, jakby w transie, dzięki czemu mogłam niezauważenie przemieścić się do marketu. Jeszcze nigdy serce nie biło mi tak szalenie. Byłam po prostu przerażona. W dodatku na widok wymazanych krwią drzwi marketu, zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy lepiej umrzeć z głodu czy przez zarazę. No ale jednak bądźmy szczerzy - zapasy to podstawa. Pełna lodówka mamy oznaczała nic innego jak jedynie rożnego rodzaju mięsne dania i colę do przepicia, jednak tym co trzeba było mieć były puszki, ryż, kasza, makaron. Miały długą datę ważności, a więc idealnie w razie pogarszającej się sytuacji. No i oczywiście woda. Nie żadne soki czy cola. WODA. Może nawet kawa dla energii. Ah, no i leki. Przeciwbólowe, przeciwgorączkowe, na uspokojenie. Dobrze, skończę wymieniać, bo za chwilę zrobi się z tego jakaś litania. Z pewnością część z ludzi rzuciłoby się na telefony i ładowarki, dla pewności, że będą mieć zawsze kontakt ze światem, ale ja nie. Nie ryzykowałabym życiem dla elektroniki.

Draco Malfoy & Tom Felton ImaginyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz