2.32

186 12 1
                                    




NIE, NIE, NIE! Szybko wskakuje za jeden z pobliskich murków. Dobra, właśnie robię z siebie idiotkę, ale nie mam innego pomysłu.

— April Reed, zgubiłaś coś w tej trawie, czy to jakaś nowa dziwna zabawa? — pyta Joy Mercer, zachodząc mnie z tyłu w towarzystwie równie zdezorientowanej Mary Jaffray.

Wzdrygam się przestraszona jej nagłym przyjściem. Joy i Mara spoglądają na mnie wyczekująco. Raczej nie odpuszczą. Zwłaszcza Joy. Ona jest zbyt ciekawska. To pewnie ta dusza dziennikarki związanej z prasą kategorii plotkarskiej.

— Spójrzcie tam... — mówię i wskazuję na drogi czarny samochód mojego ojca.

— Co tam jest? Kto to?

— Mój ojciec. Będą kłopoty. Będą straszne kłopoty — denerwuję się.

— Bo tata cię odwiedził? — zdziwiła się Mara.
— Daj spokój. Chyba nie jest zły? Jest?

— Nie rozumiesz — mamroczę, jestem w pułapce i nie wiem co robić. Przecież mówiłam mu, że spotkanie odpada. Dlaczego nie mógł mnie posłuchać i przyjechał? Może ma sprawę do dyrektora i to wcale nie chodziło o spotkanie z córką? Może. — W sumie masz rację, nie powinnam panikować. Byleby nie spotkał Jerome'a.

— Boisz się, że on i Jerome się poznają? — Joy unosi brew.

— Nie, to znaczy... tak. Boję się, że powie coś okropnego.

— Jerome? On to cały jest okropny...

— Nie, mój ojciec — mówię, nadal kucając za murkiem. — Nie wiem, czego mogę się spodziewać. Nie chce nieprzyjemności. Jerome i tak ma na głowie ważniejsze rzeczy niż spotkania z ojcem swojej dziewczyny.

— Wiem, co to znaczy uciekać przed rodzicami, więc ci pomogę — oznajmia Joy.

— To nie ucieczka — stwierdzam. — Tylko efektywny zwrot, okej?

— Ta, niech ci będzie — burczy sceptycznie, krzyżując spojrzenie z Marą.

Joy, która mi pomaga... Nie no, nigdy bym nie uwierzyła, że wyświadczy mi kiedyś przysługę.

Ojciec mnie nie zauważa, ale ja, zamiast się cieszyć, mam wyrzuty sumienia. Chyba trochę przesadziłam. Może po prostu powinnam była wyjść, przywitać się i w razie czego wyjaśnić. Mimo to stchórzyłam. Trudno. Wyślę mu po prostu wiadomość i wyjaśnię, że zwyczajnie nie miałam czasu, aby podejść i tyle.

Jestem okropną córką. Jednak nie przyzwyczaiłam się jeszcze do tego, że ojciec interesuje się moim życiem. To naprawdę coś dziwnego dla mnie.

Po lekcjach wchodzę do domu i pierwsze co widzę to Victor. Jego przeszywające spojrzenie wywierca mi dziurę w twarzy. Człowiek, który straży samym wzrokiem.

— Twój ojciec kazał ci to przekazać — oznajmia szorstko i od niechcenia wciska mi w ręce jakąś paczkę, której przyglądam się z nieudawaną podejrzliwością.

— Dziękuję — bełkocze, od razu wbiegając po schodach na górę.

— Nie biegaj po schodach! — krzyczy za mną zirytowany Victor.

Siadam na łóżku. Biorę wdech, po czym rozpakowuje pudło. Uśmiecham się, widząc jego zawartość. W środku jest pełno słodyczy. SŁODYCZY Czuję, że jestem w raju.






USTAWIAM SZTUCZCE oraz zastawę stołową przygotowując się na kolację z Gustavem Ziestackiem. Vera naprawdę wczuwa się w intencje zrobienia zaskakująco dobrego wrażenia. Ja zaś przewracam oczami, bo słyszę to już któryś raz z kolei.

ETERNITY || house of anubisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz