Jocelyne
Na korytarzu panowała nieprzenikniona wręcz cisza. Światła już dawno pogasły, jednak i to nie stanowiło przeszkody dla kogoś, kto dysponował wyostrzonymi zmysłami. Z wolna ruszyła przed siebie, zważając na każdy kolejny krok i w duchu niemalże modląc się o to, żeby przynajmniej ten jeden raz całkowity brak koordynacji ruchowej nie okazał się problematyczny. Co prawda nie wyobrażała sobie jakichkolwiek przykrych konsekwencji tego, że mogłaby w środku nocy wyjść z pokoju, tym bardziej, że już pierwszego dnia Julie zapewniała ją, że wycieczka do łazienki to żadna zbrodnia, ale mimo wszystko była zdenerwowana. Być może miało to jakiś związek z tym miejscem oraz wątpliwościami, które w niej wzbudzało, jednak i o tym starała się nie myśleć, raz po raz powtarzając sobie, że to najmniej istotne – i że czas pokaże, czy faktycznie istniały jakiekolwiek powody do niepokoju.
Nie miała pojęcia, co takiego działo się z Vicki, ale z tego, co usłyszało, wynikało, że dziewczyna się rozchorowała – i to najwyraźniej dość poważnie, skoro nie wróciła do swojego pokoju. To jedynie utwierdziło Jocelyne w przekonaniu, że powinna coś zrobić, nawet jeśli nie miała pojęcia, czego tak naprawdę powinna się spodziewać. Wciąż myślała o tych wszystkich niepokojących rzeczach, które powiedział jej Jeremi, to z kolei sprawiało, że nade wszystko pragnęła dowiedzieć się czegoś więcej. Chłopak mógłby udzielić jej odpowiedzi, o ile tylko wzięłaby go w krzyżowy ogień pytań, ale szczerze wątpiła w to, by tak po prostu się na to zgodził. Skoro do tego wszystkiego nie ufała sobie na tyle, by spróbować wykorzystać telepatię, pozostawało jej tylko i wyłącznie to, co w pierwszej kolejności przyszło jej do głowy: a więc dostanie się do gabinetu Rona.
Chyba już od dłuższego czasu podświadomie pragnęła tego, żeby zapoznać się z trzymanymi tam dokumentami. Interesowały ją zwłaszcza jej własne akta, tym bardziej, że wciąż nie była w stanie zapomnieć o tym, że najpewniej istniała mniej i bardziej oficjalna wersja. Cokolwiek było z nią nie tak, miała prawo o tym wiedzieć, a przynajmniej tak właśnie sądziła. Z drugiej strony, może to był ten słynny talent Licavolich, którzy mieli w zwyczaju na własne życzenie pakować się w kłopoty. Nigdy dotąd świadomie nie sprawiała kłopotów, ale skoro nikt nie kwapił się do tego, żeby wyjaśnić jej, co takiego było nie tak...
Była spięta, nawet pomimo świadomości tego, że jako istota w połowie nieśmiertelna, nie miała żadnego powodu do tego, żeby się czegokolwiek obawiać. Czuła, że wszystko jest w porządku i że w razie potrzeby bez większego wysiłku poradzi sobie z każdym zagrożeniem, o ile to faktycznie istniało. Największym problem było swobodne poruszanie się po korytarzu, skoro ten pozostawał pod obstrzałem kamer, ale zanim zdecydowała się na nocne wyjście, w świetle dnia starannie sprawdziła, gdzie znajdowały się poszczególne urządzenia. To pozwoliło jej na postawienie dość ryzykownego założenia, jakim było wyznaczenie tak zwanych „martwych punktów", a więc względnie bezpiecznych miejsc, gdzie urządzenia nie powinny rejestrować obrazu. Wciąż istniało ryzyko, że się pomyliła i sprawa wcale nie jest taka oczywista, jak mogłoby się wydawać, ale wciąż pozostawała jej telepatia i podświadoma modlitwa o to, by wszystko jednak ułożyło się w taki sposób, jak mogłaby tego oczekiwać.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA VI: ŚWIATŁO] (TOM 2/2)
FanfictionElena ma wszystko - kochającą rodzinę, popularność i niezwykłą urodę. Adorowana i rozpieszczana, nigdy nie zastanawiała się nad znaczeniem uczuć i tym, jak wiele można poświęcić, by ocalić tych, których się kocha. Wszystko zmienia się, gdy na jej dr...