Dwieście pięćdziesiąt sześć

24 4 0
                                    

Jocelyne

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Jocelyne

– Jesteś pewna?

Jocelyne zawahała się, po czym skinęła głową. Widziała w lustrze odbicie stojącej tuż za nią Shannon, która jakby od niechcenia bawiła się jej włosami, raz po raz przeczesując jasne kosmyki palcami albo pozwalając na to, żeby poszczególne loki same owijały się wokół jej dłoni. Oczy dziewczyny wydawały się lśnić z podekscytowania, ale i swego rodzaju obawy. Mimo wszystko wydawała się być pewna tego, co i jak miałaby ewentualnie zrobić, a to w zupełności wystarczyło, żeby Joce poczuła się o wiele spokojniejsza.

– To zależy... A sądzisz, że Elena ma rację? – zapytała, chcąc zyskać na czasie. To była impulsywna decyzja, ale z drugiej strony...

– Do czego jak do czego, ale kiedy chodzi o wygląd, to twoja kuzynka wie co robi – przyznała Shanny, a dziewczyna odetchnęła.

– W takim razie... jestem pewna.

Cóż, to chyba nawet nie było kłamstwo, a przynajmniej tak jej się wydawało. Siedziała w ciasnej łazience, którą obie powinny dzielić również z Victorią, a ostatecznie miały do dyspozycji tylko i wyłącznie dla siebie. Na samą myśl o tym i wspomnienie tego, co widziała kilka dni wcześniej – zaledwie przez ułamek sekundy, ale to tak wystarczyło, żeby nabrała pewności, iż było prawdziwe – ale to wcale nie było takie proste, skoro w naturalny sposób zdawała sobie sprawę z jednego: dziewczyna musiała być martwa. Albo prawie martwa, chociaż to drugie akurat było wymyślną, ale całkiem sensowną teorią Dallasa. Zgodnie z nią, Vickie równie dobrze mogła... umrzeć na chwilę; to była przerażająca perspektywa, ale o wiele bardziej optymistyczna, tym bardziej, że dziewczyna więcej się nie pojawiła, a Joce mimowolnie zaczęła zastanawiać się nad tym, czy to jednak nie było wytworem jej wyobraźni...

Chciała, żeby tak było.

Wciąż nie pojmowała tego, co działo się wokół niej; nie wiedziała nawet, jak bardzo powinna obawiać się tego, że dwójka jej znajomych z ośrodka poznała prawdę. Podejście chłopaka pomagało, chociaż momentami Jocelyne miała ochotę porządnie mu przyłożyć, zwłaszcza kiedy bagatelizował sytuację, zachowując się tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca. Była pół-wampirem, a krwiopijcy i inne istoty nadnaturalne chodziły po świecie? Super! Żyć nie umierać, bo w końcu w czym miałby leżeć problem, prawda? Dallas sprawiał, że ręce jej opadały, chociaż zarazem wielokrotnie miała ochotę wziąć go w ramiona i oznajmić, że jest najbardziej pozytywną, pomocą dla niej istotą, jaką udało jej się spotkać na swojej drodze. Kto inny nie tylko ot tak zaakceptowałby prawdę, ale po wszystkim też bez cienia strachu czy wątpliwości karmił ją swoją krwią? Zachowywał się w sposób, który z logicznego punktu widzenia powinien wydawać się co najmniej irracjonalny, chociaż sam zainteresowany twierdził, że to normalne, skoro sam potrafił robić rzeczy, które niejednego normalnego człowieka byłyby w stanie wprawić w oszołomienie.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VI: ŚWIATŁO] (TOM 2/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz