Jocelyne
Dallas nie odrywał od niej wzroku. Była tego świadoma w równym stopniu, co i jego bliskości oraz tego, jak bardzo jej ciało pragnęło przyjąć dar, który właśnie jej ofiarował. Chciała się przesunąć – ostrożnie wyprostować, po to, żeby móc sięgnąć jego gardła i przebić cieniutką skórę. Z dwojga złego nawet perspektywa picia z nadgarstka wydała się Jocelyne bardzo atrakcyjna, a dziewczyna aż rwała się do tego, żeby móc z niej skorzystać.
W głowie miała pustkę, nad którą nawet nie próbowała zapanować. Oddech jej przyśpieszył, nagle tak płytki i urywany, że zwątpiła w to, czy w ogóle zdoła zachować przytomność. Jakaś cząstka Joce pragnęła natychmiast uciec, niezależnie od konsekwencji i tego, jak trudno wydawało się to w sytuacji, w której ból dosłownie ją paraliżował, sprawiając, że raz po raz widziała ciemność przed oczami. Dwa kolory – czerń i pasma czerwieni, raz po raz przecinające się wzajemnie i stanowiące całą jej rzeczywistość przez ostatnie godziny.
Były jeszcze te oczy – dwa zielone, przypominające szmaragdy punkciki. Samo tylko spojrzenie tego cholernie upartego chłopaka wystarczyło, żeby poczuła się w co najmniej nieswój sposób. Miała wrażenie, że jest otoczona, a Dallas w jakiś niepojęty dla niej sposób potrafił wpłynąć na jej wolną wolę, dosłownie miażdżąc ją i czyniąc Jocelyne całkowicie bezwolną. Próbowała myśleć logicznie, pomimo bólu raz po raz powtarzając sobie, że gdyby uległa, mogłaby przypadkiem zrobić mu krzywdę, ale to nie wystarczyło, a ona była gotowa przysiąc, że zrani go bardziej, jeśli dalej będzie się opierać.
– Joce... – Jego głos dochodził jakby z oddali, ale jakimś cudem zdołała się na nim skoncentrować. – Jocelyne, to ja ciebie proszę.
Miała ochotę prychnąć albo od razu go wyśmiać – cokolwiek, byleby w jakiś dobitny sposób dać mu do zrozumienia, że to, czego oczekiwał, zdecydowanie nie wchodziło w grę – jednak nie była w stanie. Nie, skoro czuła się tak źle, a on spoglądał na nią w ten sposób.
– Nie mogę.
Sama nie była pewna, jakim cudem zdołała wyrzucić z siebie te dwa słowa. Jęknęła, po czym spróbowała się podnieść, to jednak okazało się niemożliwe przez jego ramiona. Jakby tego było mało, nawet gdyby zechciała, nie byłaby w stanie tak po prostu wyrwać się z jego objęć. Nie potrafiła zmusić się do ucieczki, jakby próba trzymania się z daleka właśnie od Dallasa, stanowiła całkowite zaprzeczenie tego, do czego została stworzona. To wydawało się co najmniej niedorzeczne, ale...
Zawahała się, całą dostępną energię próbując wykorzystać na to, żeby powstrzymać się przed ulegnięciem. Fakt, że chłopak wciąż trzymał ją w ramionach, raz po raz przeczesując palcami jej włosy i przypatrując nań tak, że aż czuła się nieswojo, dodatkowo wszystko komplikował, utrudniając dziewczynie zebranie myśli.
– Dlaczego? – Dallas podejrzliwie zmrużył oczy. – Wciąż mi nie powiedziałaś, dlaczego to dla was takie ważne.
– Co takiego? – wymamrotała, nie kryjąc dezorientacji. Sama możliwość prowadzenia rozmowy, pozwalała jej na zachowanie kontroli nad sytuacją.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA VI: ŚWIATŁO] (TOM 2/2)
FanficElena ma wszystko - kochającą rodzinę, popularność i niezwykłą urodę. Adorowana i rozpieszczana, nigdy nie zastanawiała się nad znaczeniem uczuć i tym, jak wiele można poświęcić, by ocalić tych, których się kocha. Wszystko zmienia się, gdy na jej dr...