Dwieście siedemdziesiąt dwa

20 4 0
                                    

Jocelyne

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Jocelyne

Wiedziała, że musi porozmawiać z Jeremim. Ta jedna rzecz nie dawała jej spokoju, chociaż Dallas raz po raz powtarzał, że powinni poczekać, a ona nie powinna pakować się w kłopoty. Miał wątpliwości zwłaszcza od tamtego wspólnego wyjścia, kiedy oboje przekonali się, że ośrodek jest chroniony w stopniu o wiele większym, aniżeli którekolwiek z nich mogłoby przypuszczać. Sama również miała w głowie mętlik, niepewna już tego, co i z jakiego powodu powinna zrobić. Wiedziała jedynie, że istnieje dość powodów do niepokoju i że powoli zbliżał się dzień, w którym teoretycznie powinna moc ośrodek opuścić. Podstawowe pytanie brzmiało: czy ktokolwiek zamierzał jej tak po prostu na to pozwolić.

W gruncie rzeczy nie rozumiała nawet tego, na jakiej zasadzie to wszystko działało. Nikt praktycznie nie interesował się nią i pozostałymi, a ona czuła się bardziej jak na jakiejś wyjątkowej kolonii, aniżeli w miejscu, gdzie miałoby się roić od specjalistów w jakiejkolwiek dziedzinie. Jeśli spojrzeć na to od tej strony, wszystko wydawało się podejrzanie spokojne, a gdyby nie wszystkie uwagi Rosy, nieobecność Victorii oraz ostrzeżenia Jeremiego, pewnie nawet nie wpadłaby na to, że z Projektem Beta cokolwiek jest nie tak. Miała wrażenie, że odpowiedzi są ukryte gdzieś głęboko i że chociaż była bliska tego, żeby do nich dotrzeć, wciąż istniało dość rozpraszających kwestii, które uniemożliwiały jej dokonanie tego.

Szybko doszła do siebie po niefortunnym skoku podczas powrotu do ośrodka, chociaż wolała nie zastanawiać się nad tym, w jaki sposób tak naprawdę poprawiła swój stan. Dallas był uparty, a ona nie potrafiła długo mu odmawiać, kiedy następnego dnia po prostu się pojawił i zasugerował jej swoją krew. Była na siebie zła za to, że tak niewiele trzeba było, żeby zawiodła się na sobie i własnej silnej woli, ale nie chciała tego rozpamiętywać. Podejrzewała, że to tchórzostwo w czystej postaci – rodzaj ucieczki przed samą sobą i konsekwencjami – jednak nie dbała o to, woląc tłumaczyć sobie, że skręcona kostka mogłaby okazać się dość podejrzana, nawet pomimo tego, iż wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, jak marną koordynacją ruchową się odznaczała. Poza tym w sytuacji, w której żadne z nich nie miało pewności, czego powinno się spodziewać, tym bardziej musiała pozostać w pełni sił, a to z kolei znaczyło, że...

Oszukiwanie samej siebie przychodzi ci coraz lepiej, pomyślała i coś w tym stwierdzeniu sprawiło, że zapragnęła roześmiać się histerycznie.

Nie po raz pierwszy nie była w stanie zasnąć, w zamian siedząc na łóżku i bezskutecznie bijąc się z myślami. Nie miała pewności, która jest godzina, ale wiedziała, że musi być grubo po północy. Była sama, a jakaś jej cząstka marzyła o tym, żeby wymknąć się z pokoju i popędzić do Dallasa, jednak prawie natychmiast odrzuciła taką możliwość. To zdecydowanie nie wchodził w grę, tak jak i pozwolenie chłopakowi na to, żeby po raz kolejny zaczął kusić ją zawartością swoich żył. Wiedziała, że momenty, w których z niego piła, sprawiały mu przyjemność, ale to nie zmieniało faktu, iż takie praktyki były naprawdę niebezpieczne. Kto jak kto, ale Jocelyne doskonale zdawała sobie z tego sprawę, a obserwowanie chłopaka w ostatnim czasie jedynie ją w takim przekonaniu utwierdzało. Był strasznie blady po tym, jak napiła się z niego ostatnim razem; twierdził, że to nic takiego i że czuje się znakomicie, ale Joce i tak czuła, że coś zdecydowanie jest nie tak. To, że Dallas był na tyle roztrzepany, by te oznaki ignorować, jednoznacznie świadczyło o tym, że to ona musiała być z ich dwójki rozsądna.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VI: ŚWIATŁO] (TOM 2/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz