Dwieście siedemdziesiąt trzy

20 4 0
                                    

Jocelyne

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Jocelyne

Rosa była niesamowita. Siedzenie i prowadzenie zwyczajnej rozmowy przyszło Jocelyne z zadziwiającą łatwością, jedynie utwierdzając ją w przekonaniu, że nade wszystko potrzebowała przyjaciółki. Nie miał pewności, czy krótka znajomość i zaledwie kilka godzin, które spędziły razem, mogło wystarczyć, by zadecydować o kierunku, który miała przybrać ich znajomość, ale nie próbowała się nad tym zastanawiać. Było jej dobrze z myślą o tym, że mogłaby znaleźć kogoś, kto ją zrozumie; to, ile się znały i czy miała do czynienia z duchem, uznała za sprawę drugorzędną.

Tamtej nocy nie spała, ale nie odbierała tego jako coś szczególnie uciążliwego. Leżała na łóżku, zresztą tak jak i Rosa, której całkiem wprawnie przychodziło udawanie człowieka. Twierdziła, że fizycznie nie czuła niczego, łącznie z materacem łóżka, ale nie żyła już wystarczająco długo, by nauczyć się przewidywać, gdzie istniały granice między poszczególnymi przedmiotami. To brzmiało... niepokojąco, Joce z kolei nie miała pewności, po co jakiejkolwiek niewidocznej dla nikogo duszy takie umiejętności, ale zdecydowała się w to nie wnikać. W gruncie rzeczy podobało jej się to, że dziewczyna zachowywała się w aż tak ludzki sposób; dzięki temu mogła chociaż na moment zapomnieć o tym, że nie była materialna, co w znacznym stopniu koiło jej nerwy.

Była świadoma tego, że Rosa specjalnie prowadziła rozmowę w taki sposób, by nie wchodzić na niewygodne tematy własnej śmierci albo specyfiki umarłych, ale to najmłodszej z Licavoli w najmniejszym nawet stopniu nie przeszkadzało. Nie przypominała sobie, kiedy i przy kim ostatnim razem czuła się tak swobodnie, ale podejrzewała, że to mogło mieć miejsce jeszcze w Mieście Nocy, najpewniej przy Layli, którą traktowała nie tylko jak ciotkę, ale właśnie przyjaciółkę. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo jej wampirzycy brakowało – jej albo mamy, której zwłaszcza teraz mogłaby się ze wszystkiego zwierzyć. Mimo wszystko Rosa w roli zastępstwa sprawdzała się świetnie, a Jocelyne była wdzięczna za chociażby kilka godzin wspólnie spędzonego czasu.

Zaczęło świtać, kiedy w końcu senność zdecydowała się o nią upomnieć. Początkowo próbowała ze sobą walczyć, ale to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć. Jej rudowłosa towarzyszka jedynie uśmiechnęła się promienie, po czym jakby od niechcenia ułożyła na plecach, wbijając wzrok w sufit. Milczała i Jocelyne zrozumiała, że miała w planach co najwyżej nad nią czuwać; to było kojące i jednocześnie przypomniało jej o czymś istotnym.

– To ty czasami przy mnie siedziałaś, kiedy zasypiałam? – zapytała sennie, wtulając twarz w poduszkę.

Rosa drgnęła, po czym rzuciła najmłodszej z Licavolich zaciekawione spojrzenie.

– Niestety nie – oznajmiła, a dziewczyna poczuła, że z miejsca zaczyna robić jej się zimno. – Dlaczego pytasz?

– Ja... – Zamilkła, zbytnio zdezorientowana, by tak po prostu zebrać myśli.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VI: ŚWIATŁO] (TOM 2/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz