Elena ma wszystko - kochającą rodzinę, popularność i niezwykłą urodę. Adorowana i rozpieszczana, nigdy nie zastanawiała się nad znaczeniem uczuć i tym, jak wiele można poświęcić, by ocalić tych, których się kocha. Wszystko zmienia się, gdy na jej dr...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Jocelyne
Poczuła ulgę, kiedy znalazła się z daleka od tych wszystkich wampirów i Volterry. Co prawda nie spodobało jej się to, że miałaby tak po prostu zostawić resztę w miejscu, które wzbudzało w niej tak wiele sprzecznych emocji, ale zdecydowała się nie kłócić. Wiedziała, że kto jak kto, ale jej rodzina sobie poradzić, nie wspominając o tym, że przez swoje samopoczucie i to, kim była, zaczynała czuć się trochę jak piąte koło u wozu – a więc źle, najdelikatniej rzecz ujmując. Wiedziała, że rodzice się o nią martwili, przez większość czasu próbując zapewnić jej bezpieczeństwo, przez co sami zaczynali być narażeni. Wystarczyło, by wsłuchała się w rozmowę taty z tamtą wampirzycą w pelerynie, żeby to zrozumieć.
Początkowo nie była przekonana co do tego, czy w ogóle chciała pójść gdziekolwiek z Rufusem, tym bardziej, że nie rozmawiała z nim od tamtej sceny z Rosą, ale szybko przestała o tym myśleć. Wampir milczał, czego zresztą mogła się po nim spodziewać, bo wujek zwykle miał w zwyczaju ignorować wszystko i wszystkich, którzy mieliby szansę wzbudzić w nim jakiekolwiek niewygodne emocje. Wiedziała jedynie, że sporadycznie jej się przypatrywał, bynajmniej nie po to, żeby móc zainterweniować, gdyby nagle zasłabła. Czuła, że chodzi o coś innego, ale z drugiej strony...
Przestała o tym myśleć, skoncentrowana przede wszystkim na oddychaniu. Już jest okej. Już niczego tutaj nie ma..., pomyślała w rozgorączkowany sposób, wciąż dziwnie roztrzęsiona. Musiała przyzwyczaić się do obecności śmierci i tego, że niemalże na każdym kroku otaczały ją istoty, których nikt inny nie był w stanie zobaczyć, ale to nie było nawet w połowie tak proste, jak mogłaby tego oczekiwać. Nie znała ani swoich zdolności, ani tego, jak daleko były w stanie posunąć się ci, których świat potrafiła dojrzeć, a to wszystko dodatkowo komplikowało, stopniowo doprowadzając dziewczynę do szału.
– Jesteś pewna, że niczego nie widziałaś w tym lobby? – usłyszała i zesztywniała, spoglądając na Rufusa w nieco roztargniony sposób. – Jeśli do tej pory nie chciałaś nic mówić z obawy przed tym, że ktoś usłyszy, to wiedz, że teraz jesteśmy sami – dodał z naciskiem.
Westchnęła, po czym bezwiednie powiodła wzrokiem dookoła. Znajdowali się w pobliżu hotelu, pośpiesznie idąc przed siebie jedną z licznych, brukowanych uliczek. Chociaż nie miała aż takiej wprawy, jak towarzyszący jej wampir, sama również miała wrażenie, że w okolicy nie było nikogo, kogo którekolwiek z nich powinno się obawiać.
– Mówiłam prawdę – powiedziała w końcu. Po wyrazie twarzy Rufusa nie potrafiła stwierdzić, czy jej uwierzył.
– W porządku – stwierdził dość lakonicznym tonem. – Niemniej utrzymuję to, co powiedziałem wcześniej: cokolwiek wyczuwałaś, to niekoniecznie musieli być ludzie.
Nie odpowiedziała, nie mając ochoty rozwijać tego tematu. Już i tak była zaniepokojona wszystkim, co od dłuższego czasu działo się wokół niej, a dodatkowe rozważanie samopoczucia, które towarzyszyło jej od chwili znalezienia się w siedzibie Volturi, zdecydowanie nie było czymś, co miała ochotę roztrząsać. Nie czuła bólu głowy, co przyjęła z ulgą, w końcu będąc w stanie zebrać myśli, ale wciąż towarzyszyło jej niejasne wrażenie, że coś jest nie tak.