Ośmiu mężczyzn powoli szło chodnikiem, rozglądali się na boki, ale prawde mówiąc, byli na zadupiu. Kostka brukowa prowadziła do kilku domów, które wyglądały na opuszczone, a kończyła się przed bramą wielkiego dworku. Skupiony okularnik pchnął furtkę, a ta zlowrogo zaskrzypiała, na co wszyscy przygotowali się do ataku. Szli gęsiego, pilnując boków i tyłu, by nic ich nie zaatakowało. Co ciekawe do drzwi wejściowych doszli bez problemów, żadnych psów stróżujących, ochrony, czy nawet babci w oknach. Ten ktoś był albo głupi, albo posiadłość była opuszczona. Czy ten facet nie oszukał ich przypadkiem? Jak tak to Eric się naprawdę wkurwi, a ma w rękach broń co może być niebezpieczne dla wszystkich wokół.
Dwóch zostało przy drzwiach, a reszta rozeszła się wokół domu, by wejść innym sposobem. Olivier uklęknął i zaczął szperać w zamku, ale coś mu nie szło, bo marszczył brwi. Zirytowany brunet pchnął drzwi, a te otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Okularnik i zielonowłosy unideśli brwi, bo kto normalny zostawia posiadłość nie zamkniętą?
Cicho weszli rozglądając się po korytarzach, dużo kurzu, pajęczyn...- Kuchnia - szepnął wyższy do drugiego, bo z pomieszczenia, o którym mówił sączyło się delikatne żółte światło. Dyskretnie tam zajrzeli, ale właśnie Arlik załatwiał sprawę i do ust kobiety przykładał szmatkę, a po chwili delikatnie położył ją na podłodzę. Uśmiechnął się do chłopaków i we trzech szli dalej. Co jakiś czas dołączał się do nich kolejny chłopak. Pochód zakończył Tobias, by pilnować tyłu. Ustawili się obok drzwi, spod których sączyło się delikatne światełko. Olivier pokazał na palcach, że wchodzą na trzy. Po zgieciu ostatniego któryś wydarzył drzwi, a reszta weszła krzycząc, że mają się położyć na ziemii. Pokojówki z płaczem położyły się, nie stawiając oporów, zalały się łzami krzycząc, by ich nie zabijać. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie dla Erica. Szukał wzrokiem swojego dziecka starając się nie stracić czujności.
Dostrzegł go.
Uniósł broń, miał ją w jednej dłoni. do tej pory czuł się pewnie trzymając ją, jednak tym razem, gdy celował do starszego mężczyzny trzymającego jego maleństwo, drżała mocno.- O-oddaj mi moje dziecko - oznajmił besztając się w myślach za zająknięcie na początku. - Powoli je odłóż, a może cię oszczędzę. Może nie umrzesz. - oznajmił dokladając drugą dłoń, by pistolet był stabilniejszy. Staruszek spojrzał na dziecko, po czym odłożył je na łóżko, tak, by nie spadło.
- Weź je - oznajmił, bo maluch zaczął płakać, Eric niemal od razu nierozważnie odrzucił broń i podszedł do łoża. Wziął swoje maleństwo w drżące dłonie.
- Synku... To ja, mamusia, już jestem... - szeptał chłopak patrząc na swoje maleństwo. Takie piękne. Owoc zakazanej miłości, jego i Tobiasa... Połączenie ich. - Mama zabierze Cię do domu - oznajmił i odwracając się tyłem ruszył do drzwi z eskortą.
- Chce Ci zadać pytanie zanim umrę - oznajmił starzec, a zielonooki zatrzymał się. Spojrzał na niego mocno trzymając pociechę, to będąc w ramionach rodziciela, było spokojne. Gdy porywacz dostrzegł zainteresowanie, kontynuował. - Dowiedziałeś się jak to jest stracić dziecko. Kogoś kogo kochasz, kto nie może się obronić. Więc dlaczego.... Dlaczego porwałeś i zabiłeś moją pociechę? - zapytał, A chłopak przy lekko otępiałym umyśle starał się domyślić o kogo chodzi. Nigdy w życiu nikogo nie zabił. Nikogo nie porwał. Dlaczego ten dziadek gadał takie głupoty? - Dlaczego zabiłeś Armina? - zapytał spadając na fotelu przy oknie. Wyglądał na zmęczonego i chorego. Ile czasu musiał planować zemstę?
Brunet, gdy tylko to imię usłyszał wiedział o kogo chodzi. Doskonale wiedział.- Armin... Nigdy nie zabiłem człowieka, ani żadnego nie porwałem - powtórzył swoje myśli. - Pokręciłeś staruchu. To on mnie porwał, on wykorzystywał, on groził, że zabije moją rodzinę. Dopóki moja rodzina nie zabiła jego. - oznajmił poważnie.
- A-ale... mój blondynek... on nie był w stanie się bronić, jak był mały.... - mężczyzna popadł w jakiś obłęd, ciągle o tym gadał.
- Jesteś wycofanym człowiekiem. Ludność się zmienia, a dzieci dorastają. Ale mam nadzieję, że rozumiesz błąd jaki popełniłeś. - szepnął i wyszedł z pomieszczenia ze swoim synem. Zchodząc ze schodów usłyszał strzał. Zatrzymał się i spojrzał w górę. Na szczycie schodów stał czerwonowłosy, obejmując Oliviera, bo ten drżał usilnie. Okrył Arte kocykiem, który otrzymał od Arlika i wyniósł z rezydencji. Przytulał go do piersi i w eksporcie wcześniej wspomnianego i jeszcze jednego mężczyzny doszli do auta. Od razu fotelik dla malca został wstawiony na środek, na tylnych siedzeniach, tyłem do przednich i zabezpieczony razem z małym chłopcem w nim.
- Dostałem informacje, ze jadł trzy godziny temu, świeżo przebierany - oznajmił Olivier, który wszedł do auta by pomóc przyjacielowi. Wyglądał już na bardziej opanowanego.
- Nakarmie go. Arlik podaj mi torbę z bagażnika - poprosiła mamusia i wyjęła z niej termos że wrzątkiem, wodę mineralną, mleko i butelkę. Przygotował mu to i podsunął po usteczka, a jego skarb zaczął łapczywie pić. Był zaskakująco spokojny, aż za bardzo.
- Na stacji kupimy jakieś chrupki kukurydziane, by nie jechał tylko na mleku. - powiedział okularnik.
- Oliv... - szepnął zielonooki A w jego oczach pojawiły się łzy. - Tak bardzo wam dziękuję... -wyszlochał zasłaniając usta dłonią. Ronił łzy z ulgi jaka spłynęła na jego ciało, W końcu wszystko mogło się ułożyć, jego malec był tutaj, był bezpieczny i już nikomu nie pozwoli go zabrać, nigdy! Odzyskał go, nareszcie, jego syn... ten którego urodził...
Wiedział, ze teraz będzie dobrze, wręcz cudownie. Miał jeszcze do wyjaśnienia klika spraw z mężem, ale narazie skupi się wyłącznie na swoim małym szczęściu, a jak Tobias będzie coś burczał pod nosem to najwyżej mu w niego przywali i po sprawie. Teraz liczył się on. Ich królewicz.
CZYTASZ
Niebo pełne gwiazd (Yaoi18+)
AkcjaEric po śmierci siostry, z którą był bardzo zżyty podpada szefowi groźnego gangu narkotykowego. Musi wybierać, zginie albo zacznie sprzedawać. Wiedząc, że nie może umrzeć, bo jest potrzebny jego matce, która załamała się po stracie córki zgadza się...