Mizuumi no Rosuto

115 4 1
                                    

Naruto pędził przez zalesione wzgórza Świątyni Shinonome. Nienawidził uczucia bezsilności, które się w nim kotłowało. Starał się znów opanować Saiken Wiatru, ale jego myśliwciąż krążyły wokół ostatniej rozmowy z samurajem o imieniu Asagi, oraz całejjego sytuacji. Raj, za który Naruto uważał to miejsce stał się zwykłym, nadodatek rządzącym się niesprawiedliwością i dyskryminacją. Naruto czuł sięnaprawdę podle.

Pomijając już tę ciężkąsytuację, nie posunął się w swoich treningach ani o krok. Lekko zrezygnowanystwierdził, że odwiedziny u swego dawnego mentora, Jiraiyi dobrze mu zrobią.

Nie było jednak łatwoznaleźć tego starego wyjadacza. Zasięgając informacji u paru minionych kapłanekznalazł go wreszcie na północnej stronie wyspy. Zobaczył tam szałas zbudowany zkory nadmorskich palm. Na pierwszy rzut oka budowla wyglądała na dość lichą,ale przy bliższym poznaniu można jej było oddać wszelkie honory.

Naruto otworzyłbezceremonialne drzwiczki domostwa. Zastał tam zgodnie z oczekiwaniami swojegonauczyciela, który siedział przy ciemnym, drewnianym stoliku nad glinianymkubkiem czegoś parującego, co blondyn sklasyfikował jako herbaciany napar.Jiraiya nie zmienił się prawie w ogóle od ich ostatniego spotkania. Wyjątek wjego wizerunku stanowił stan jego duszy, jaki malował się na jego twarzy.Wyglądał niczym oświecony, który znalazł wreszcie to, czego przez całe życieszukał.

- Ach, Naruto. Witaj wmoich tymczasowych skromnych progach. – przywitał go jeden z Sanninów.

- To tu się ukryłeś,Ero-Sennin. Cały dzień Cię szukam. – fuknął Naruto, który nieco podkolorowałostatnie fakty.

- Nie stój tak. Siadaj.Czyżbyś już opanował wszystkie techniki swego ojca? – zapytał Jiraiya, nieodrywając pisadła od papieru.

- Nic z tych rzeczy.

- Samurajek sobieodpuścił?

- Można tak powiedzieć.

- Wiedziałem, że jesteśtrudnym uczniem, ale nie aż tak.

- Wielkie dzięki. –skwitował Uzumaki, po czym dodał przygaszonym głosem. – To nie tak. Wiesz czegosię dowiedziałem? – zagadnął, a zaraz potem bez żadnych dodatkowych pytańwyjawił mistrzowi wszystko co go od tej pory gryzło.

Z wielkim bólem Jiraiyaodłożył swoje dotychczasowe zajęcie, by wysłuchać swego protegowanego. KiedyNaruto wreszcie skończył i zamilkł, oczekując rady, Jiraiya westchnął, po czymrzekł:

- Dobrze nie jest. TenSaiken, o którym wspomniałeś z całą pewnością wykracza poza umiejętności ninjanawet najwyższej klasy. Nie dziw się więc, że marne masz wyniki. Pojętnyspecjalnie też nie jesteś. – blondyn posłał mu pełne wyrzutu spojrzenie, choćnie śmiał zaprzeczyć jego słów. – Potrzebujesz indywidualnej taktyki, by siętego nauczyć. Ale nie... – dodał natychmiast, widząc pełne nadziei spojrzenieswego ucznia. – Nie jestem w stanie Ci pomóc, Naruto. Przykro mi. Sam musiszjakoś do tego dojść, zwłaszcza, że jedyny w pobliżu, który się na tym znał,odrzucił chęć współpracy. Co zaś się tyczy jego powodu, to mogę mu takżejedynie współczuć. Niemniej uważam, że powinieneś z nim porozmawiać.

- Już to zrobiłem.Wczoraj.

- I co?

- Pożarliśmy się. Znowu. –odrzekł zrezygnowany Uzumaki. Ku jego zdumieniu twarz Jiraiyi się rozjaśniła.

- To wspaniale! Teraznależy tylko poczekać! – powiedział z miną człowieka zadowolonego z życia.Widząc zdziwioną i powątpiewającą minę Naruto, pośpieszył z wyjaśnieniami. –Naruto, uwierz w siebie, bo ja w Ciebie wierzę. Zmieniasz ludzkie serca, zwyklezupełnie nieświadomie.

Jiraiya, a tym bardziejjego rozmówca nie mieli zielonego pojęcia jak trafne były te słowa.

Mniej więcej po drugiejstronie wyspy, na klifie siedział młody mężczyzna. Na jego twarzy malował sięspokój, jednak w jego umyśle i sercu panowała istny huragan myśli.

Słowa, które NarutoUzumaki powiedział mu prosto w twarz wracały do niego niczym bumerang. On takżesprawił, że jego dawne pytania o powód swojego smutnego losu wreszcie nabrałyznaczącego sensu.

Nie chciał przyznać zażadne skarby Mizushirine, ale gdzieś w odmentach swego smutnego serca czuł, żewreszcie nie jest sam. Było to takie dziwne uczucie, a jednocześnie takieciepłe, sprawiające wrażenie jakby nareszcie, po niezliczony czasie wiecznejnocy pojawiło się utęsknione do szaleństwa słońce. Zimne, lazurowe spojrzenie,nagle stało się miękkie, wydające się być źródłami ciepłych, pełnych życia wód.

To uczucie nie pozwalałomu usiedzieć w miejscu. Zerwał się natychmiast, trzepocząc swoją szatą,błyskawicznie odwrócił się i poszedł do źródła, z którym był niezwyklezwiązany. Maleńkie jeziorko otulone było skałami, ale nie leżało wśród wódsacrum Mizushirine. Istniało poza nim i było materialną esencją więzi Wody zAsagim.

Młody mężczyznaniedostrzeżenie mknął przez gęstwiny lasów, aż wreszcie dotarł na sam szczytjedynej góry na Wyspie Shinonome.

Pomimo, że godziny byłyjuż popołudniowe, a mgła nadal otaczała to piękne miejsce, z tego szczytu Asagimógł magicznie dojrzeć bezkresy błękitu nieba i lazuru wody, a jego jasnączuprynę bez najmniejszych przeszkód mógła przeczesywać morska bryza.

Młody mężczyzna przezkilka dłuższych chwil zachwycał się pięknem i niepowtarzalnością swojegopołożenia i pełen starych i nowych uczuć, które wciąż hasały w jego sercu i robiłyz nim co tylko chciały niczym wiatr, targający jego ciałem i odzieniem.

Wkrótce jednak zwrócił sięku niepozornemu głazowi, który tkwił na szczycie. Bez większego problemu,dzięki swemu Wodnemu Saiken odsunął głaz, i ukazały się przed nim schody, prowadzące w dół góry.

Asagi bez cienia strachu,wciąż przesiaknięty uczuciami, schodził w głęboką czerń. Wreszcie stanął wsnopie światła dnia, który prowadził do wyjścia. Samuraj był już tu wcześniej,więc nie widział potrzeby się niepokoić. Przekroczył śmiało próg i znalazł sięnad głęboko ukrytym jeziorem, otulonym kamienną komnatą obrośniętą latoroślamii brakiem skalnego sufitu, zastąpionego błękitną przestrzenią nieba.

Miejsce to było skarbem,którego Asagi był bezpośrednim Strażnikiem. Nosiło nazwę Mizuumi no Rosuto*.Jezioro ów było domem legendarnego stwora, Białego Smoka Wody, którego aniAsagi, ani żaden inny mieszkaniec wyspy nigdy nie wiedział.

Mimo to Strażnik jezioraświęcie wierzył, że jego misja ma cel. Doskonale bowiem wiedział, że coś tkwi wtym jeziorze.

Młody mężczyzna przysiadłnad źródłem i podobnie jak lata temu wziął kamień i cisnął go w wodę. Tymrazem, w przeciwieństwie do przeszłości, nie zdziwił się, widząc jak kamień niedotyka tafli woda. Ta bowiem wzburzyła się i wystrzeliła w cel całe mnóstwowodnych biczy, cienkich jak nić, twardych jak głaz oraz ostrych niczym katanaAsagiego i rozcieła kamień na pył, który fale wyniosły na brzeg.

- Czcigodny Wodny Smoku,udziel mi swej rady. – powiedział cicho Asagi, kłaniając się głęboko. – Jakobejść moje przeznaczenie? Jak je zmienić? Jak z nim walczyć? Nie mogęprzeciwstawić się Czcigodnej Arcykapłance. Co mam zrobić? Błagam, dopomóż miswą radą. – jego czujny słuch wychwycił niezwykle ciszy szmer wody. Podniósłłagodnie wzrok i zdumiał się, widząc malutką, wodną figurką pewnego chłopca, naktórego czole tkwił symbol Wioski Ukrytego Liścia. Jego wodnista, przezroczystatwarzyczka miała zacięty wyraz twarzy, a jego prawa dłoń zaciśnięta w pięść,wyciągnęta była w stronę Asagiego.

StrażnikMizuumi no Rosuto zerwał się z miejsca, raz jeszcze się ukłonił i wyleciał zkomnaty niczym na skrzydłach, gotowy by stawić czoła przeznaczeniu. Potrzebowałjednak małego, głupkowatego wsparcia o czystym jednak sercu, poczuciusprawiedliwości i wysokim w tych stronach urodzeniu.

* Mizuumi no Rosuto – jap. Jezioro Straty.

Choćby wody miało przybywać, | a dna nie było widać...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz