V 111-Nie ma ratunku...

127 13 5
                                    

RAVEN:
Nie wiem czy moja wiadomość dotarła do Zatanny. Nawet jeśli, to mnie nie znajdą. Nie zdążyłam podać swojego położenia.
Następnego dnia, skoro świt przyszedł do mnie porywacz.. Byłam poważnie ranna, gdzie nie gdzie do ran wdało się zakażenie, więc było mi też zimno. Czułam się okropnie. Nie tylko pod względem fizycznym. Byłam poniżona, znienawidzona. Wdeptana w ziemię i upokorzona. A dlaczego? To wszystko dzięki mojemu ojcu! To przez niego mnie to spotkało. Po skórze potoczyło się jeszcze kilka łez.
-Nie mazgaj się.-Przewrócił oczami.-Zaraz nadejdzie koniec.
Wyciągnął z kieszeni małą tabletkę.
-Co to jest..?-Zapytałam przerażona.
-Strychnina. 3,76 g. Dokładnie jedną setną więcej ma Twoja dawka, niż ta, którą przeżył jakiś szczęśliwiec. Otwórz usta.
Nie posłuchałam. Mój oprawca westchnął i zatkał mi nos.
Kurwa. Rzucałam się, ale w końcu zaczęło mi brakować powietrza. Damian, jeżeli chcecie mnie uratować, to teraz jest odpowiednia pora.
-Za parę minut będzie po wszystkim.-Powiedział M, a ja nie wytrzymałam. Otworzyłam usta, a Zed'en wrzucił mi gorzką tabletkę, którą połknęłam. Od razu gdy to zrobiłam, serce zaczęło mi walić. Nie ma ratunku. Umrę...
Wtedy pomieszczenie wypełniło światło światło, a wewnątrz pomieszczenia pojawili się Tytani z Batmanem i Zatanną.
Al Ghul od razu mnie zauważył.
-Rachel!-Krzyknął. Wyraźnie się wystraszył gdy mnie zobaczył.
-Przeszkadzacie mi w dokonaniu samo sądu!-Warknął mój oprawca.
-Zostaw naszą przyjaciółkę Ty popaprańcu!-Krzyknął Reyes.

|DAMIRAE| Po prostu mnie nie kochaj... Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz