V 117-Szczęście czy szczęście?

134 11 5
                                    

DAMIAN:
Kosmitka położyła dłoń na ustach.
Beast Boy zrobił duże oczy, Reyes przeklnął, a Mroczny Rycerz spuścił głowę.
Straciłem na moment czucie w nogach. Upadłem na kolana, a z moich oczu wylewały się łzy, prawie ciurkiem. Zaszlochałem. To koniec. Straciłem ją. Zawalił się mój świat. Nie, to ona była moim światem. Najpierw Alice, teraz...
Poczułem dłoń na ramieniu. To znowu Blue. Tym razem jednak nie zrzuciłem jego ręki. Potrzebowałem czyjegoś wsparcia. A tym razem nie otrzymam go od Roth...
-Nie mogłeś jej pomóc...-Odezwał się Bruce.
-Ale... Ja dałem jej słowo...-Załkałem.-Obiecałem..!
Ciągle byłem na klęczkach. Ukryłem twarz w dłoniach.
Nigdy już nie zobaczę jej uśmiechniętej... Ona... po prostu nie żyje... Nie pomogłem jej...
Wtedy usłyszałem jednego z ratowników.
-Pan słyszy?
Rozchyliłem palce, bym mógł na niego spojrzeć.
Lekarz nachylił się nad Krukiem i zrobił wielkie oczy.
-Jest oddech!
-Co..?-Nie mogłem uwierzyć.
-Zabieramy ją na OIOM.-Poinformował, a ratownicy wzięli Raven na nosze i wynieśli z pomieszczenia.
-Ona...-Wciąż byłem w szoku.
-Ona żyje!-Wykrzyknął Beast Boy.
-Musimy jechać do szpitala!-Krzyknął Jaime.
- A co z Zatanną?-Zapytał Batman, lekarza, który ją opatrywał. Wciąż była nieprzytomna. Musiała mocno oberwać.
-Ją również bierzemy do szpitala.-Odparł.-Ale nie ma zagrożenia życia.
-Policja powinna niedługo być.-Bestia wskazał na, pobitego przeze mnie, porywacza.-Ale nie możemy go zostawić.
-Muszę jechać z Raven.-Powiedziałem twardo.
Starfire przyjrzała mi się.
-Jedź.-Poprosiła.-Dołączymy do Ciebie.
Skinąłem głową i wybiegłem przed budynek. Karetka jeszcze nie odjechała, więc wskoczyłem do niej i poprosiłem żebym mógł z nimi jechać. Z oporami, ale zgodzili się. I tak ruszyliśmy na sygnale do pobliskiego szpitala.

|DAMIRAE| Po prostu mnie nie kochaj... Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz