Lin
Nie jestem przyzwyczajona do wczesnego wstawania. Jak jestem na nogach tak wcześniej rano to albo w ogóle nie śpię albo jestem głodna. Nie ma nic pomiędzy. Niestety dzisiaj musimy wyjechać w miarę wcześniej by zdążyć na radę. Zjedliśmy więc szybkie śniadanie, zrobiliśmy ostatnie przygotowanie, spakowaliśmy broń na jakby co i wyszliśmy na transport, którym był wielki dziki smok. Sasha leci na swoim Szczerbatku a wujek na Chimerze. Będą lecieć koło nas więc przynajmniej tyle.
Weszliśmy na jego grzbiet i wystartował. Myślałam że to będzie przerażające ale nie. Zwykle boje się samolotów ale smok to co innego. Leci spokojnie, widzę wszystko i gdyby coś się działo to jesteśmy w stanie przeżyć. Kit pojawiła się na jego głowie by podziwiać widoki. Karen w tym czasie robiła masę filmów i zdjęć bo stwierdziła że to niesamowite doświadczenie. Reszta albo spała albo spokojnie obserwowała wszystko. Hedwi nawet pokazała na miasto Velvetów. Ich królestwo jest gdzie indziej ale to tu spał kamienny tytan. Wyglądał jak ogromny głaz, który ma jakikolwiek kształt. Po prostu spał a inni Velveci albo przy nim stali na straży albo żyli codziennym życiem.
Okazało się że wioska Lazer jest niedaleko o około pięćset mieszkańców to wszystko co pozostało po jego rasie. Wszystko to przez jakiegoś wygnańca za murem. Obiecałam jej że jakoś się zemścimy. Ten uśmiechnął się i mnie pocałował. Szczerze nie sądziłam że usta gadoludzi są takie gładkie. Sądziłam że będą szorstkie przez łuski. Velveci tak samo. Ich usta bardziej przypominają aksamit choć są dobrymi wojownikami.
Wtedy zdecydowałam się odpocząć przed radą. Udało mi się zdrzemnąć. Nie miałam żadnych snów choć bardzo na to liczyłam. Wiem że sny to ostatnie chwile życia naszych alternatyw ale miałam nadzieje na coś więcej. No nic. Zostałam obudzona po jakimś czasie. Smok był już niedaleko. W oddali zobaczyłam ogromne miasto wielkością nie ustępujące tym ziemskim. Widać że najpierw jest część mieszkańców. Są tam rozmaite domy, sklepy, kowale, tawerny i wiele innych. W tej części aż roi się od różnych istot, które załatwiają swoje sprawy. Są też istoty, których wcześniej nie widziałam jak podobne do Stalkerów Syreny, duże pająki z odwłokiem i małą głową. To Pajątrony i wiele innych. Ta część była nieco biedna pod względem szczegółów. Większość budynków była drewniana w kolorach czarnym, brązowym lub brudnym pomarańczowym.
Po chwili wlecieliśmy w chyba bardziej bogatą część Stolicy z tego co się zorientowałam. Tutaj jest chyba szlachta, arystokracja, magowie i wojownicy. Ich domy były dosyć fantazyjne z materiałów, które nie potrafię określić. Być może to z magi chociaż są i takie z cegły. I tak jak zwykle nie cierpię klasizmu tak tutaj wydaje się że mało jego jest. Ci z biedniejszej części chodzą wśród nich i normalnie z nimi rozmawiają bądź pracują. Z tego co widzę do za zamkiem, do którego lecimy jest podobny schemat. Mam nadzieje że nie będzie nudno bo w końcu przylecieliśmy. Zeskoczyliśmy z niego i powitał nas Gryf w dosyć eleganckim ubraniu.
Naster: Witam. Jestem Naster. Witam w stolicy Solarzwyru. Undra faut. Nasi władcy już was oczekują. Proszę za mną.
Nagle doszła do mnie realizacja, której wcześniej mi brakowało. Undra faut to nie tylko ich władca ale także nazwa stolicy. Spojrzałam się na Kit, która miała równie przerażony wyraz twarzy. Oboje najwyraźniej zrozumieliśmy że to może być miejsce gdzie tytan zaatakuje skoro się budzą. Ok. Musimy ostrzec radę. To na pewno. Podeszłam do Linusa, który niezbyt pewnie rozglądał się do pałacu, do którego weszliśmy. Ogólnie. Wygląda jakby był zrobiony z kryształów. Cały niebieski i wszędzie latają jakieś motylki.
Lin: Linus.
Linus: Ta?
Lin: Nie wiem czy to na pewno ale przed dostaniem się do tego świata miałam jakąś wizje gdzie powiedziałam Undra faut a później ten cały język był na dynksie.
CZYTASZ
Multivers: początek
FanfictionLin i jej rodzeństwo stracili wszystko. Dom, rodzinę i dawne szczęście. Starają się teraz jakoś odnaleźć. Wiele lat życia w Nowym Jorku sporo zmieniło. Czy to zachowanie czy zdolności. Stała się znana jako Spider-man. Jednak po pewnym incydencie rzu...