Lin
Ja... ja go straciłam. Uklękłam przed nim i lekko przyłożyłam do polika. Kilka łez mi kapnęło. Dziewczyny przytuliły mnie oprócz Babs, która na przeciwko mnie patrzyła się na swojego małego przyjaciela. Pozwoliłam jej go wziąć. Uśmiechnęła się do mnie i delikatnie go wzięła.
Babs: De De... przepraszam...
???: Nic się nie stało.
Zszokowani spojrzeliśmy się na dół gdzie De De powoli otwierał soczewkę. Spojrzał się na nas z małym uśmiechem, który się na niej pojawił i powoli wstał. Każda z nas zaczęła się cieszyć. Każda z nas była tak szczęśliwa, nawet Diana i Kara, które pogłaskały robota po głowie.
Diana: Tak się cieszymy że żyjesz bracie.
Babs: Tak się o ciebie bałam!
De De: Już tu jestem Zee. Jestem.
Wleciał w jej klatkę piersiową by móc ją przytulić choć trochę swoimi małymi łapkami. Ona bez zastartowania lekko odwzajemniła swój uścisk. Słaby szloch wydobywał się w niej i nie chciała go puścić choć w końcu pozwoliła mu podlecieć do mnie. Przytulił mnie w policzek a ja lekko przykryłam go ręką zamykając oczy. Ta chwila była niesamowita. Mój mały przyjaciel żyje.
Babs: De De?
Spojrzeliśmy się na nią, która była lekko otumaniona jeszcze.
De De: Tak?
Babs: Czy... kiedykolwiek mi wybaczysz za to co zrobiłam?
Szczerze mówiąc ja nie chcę... i nie chciałabym jej wybaczać, ba nie chciałabym jej już nigdy widzieć ale ta decyzja należy do De De. Może podejmować logiczne decyzje
De De: Każdy popełnia błędy. Ważne by ich nie powtarzać. Lin. Dasz jej drugą szanse?
Cóż. To mnie dosyć zszokowało. Ja nigdy nie daje drugiej szansy. Ba te dziewczyny nie chcą nawet jej pewna dać ale kiedyś sobie obiecałam że zrobię wszystko dla De De.
Lin: Ok. Ale ostrzegam. Następnej szansy nie będzie. De De będzie u mnie więc kiedy będziesz chciała to poproś.
Babs: Tym razem się na mnie nie zawiedziecie. Obiecuje!
Skoczyła do nas chwytając w jeden wielki uścisk. Nie jestem przyzwyczajona do takiego czegoś! Pomocy!
Lin: Babs. Przestrzeń!
Babs: Oj. Przepraszam.
Jess: Więc... skoro wszyscy jesteśmy pogodzeni chyba możemy się zbierać.
Lin: Lody?
Babs: Lody.
Jess stworzyła latający dywan na który weszliśmy i zaczęliśmy lecieć w idealnym kierunku.
Babs: I jest tylko jedno miejsce do świętowania!
Karen: Yh, ludzie?
Spojrzeliśmy się na dół i zobaczyliśmy jak banda robotów zmierza w kierunku głównego molo. No cholera... A miałam już nadzieje. Im szybciej je pokonamy to tym lepiej
Babs: Och, nie, najpierw zburzyli Sweet Justice, a teraz zburzą molo?
Polecieliśmy na dół gdzie stanęliśmy na ziemi. De De schował się w mojej kieszonce a przed nami pojawił się duży robot.
Główny robot: Musisz natychmiast opuścić tę miejsce lub mieszkanie. Ingerujesz w zgodne z prawem protokoły rozbiórki. Masz dziesięć sekund na wykonanie.
Kara: Och, tak?! Masz dziesięć sekund na odmówienie modlitwy!
Nagle usłyszeliśmy dosyć głośny hałas. Szczerze mam nadzieje że to nie żaden złoczyńca ale pewnie to jakiś złol.
CZYTASZ
Multivers: początek
FanfictionLin i jej rodzeństwo stracili wszystko. Dom, rodzinę i dawne szczęście. Starają się teraz jakoś odnaleźć. Wiele lat życia w Nowym Jorku sporo zmieniło. Czy to zachowanie czy zdolności. Stała się znana jako Spider-man. Jednak po pewnym incydencie rzu...