Lin
Ah. Już za kilka dni będzie pierwszy kwietna. Mój ulubiony dzień w roku. Dotychczas byłam królem ale teraz po raz pierwszy będę królową tego święta. Wiem że aspołeczna dzikuska jak ja raczej nie powinna lubić takich dni ale to jedno lubię. Mogę bez żadnych konsekwencji komuś rzucić w twarz ciastem! Ale to jest zbyt prostackie. W tym roku planuje coś większego. Coś tak dobrego że się nie pozbierają. Dlatego zagarnęłam Anne do planowania. Obiecałam jej że moje psikusy ją ominą. Zgodziła się od razu. He he. W tym dniu mamy taką rodzinną tradycje gdzie robimy wojnę na żarty. Kto dostanie żartem odpada. Ja zawsze wygrywam. Weszłam w sojusz z Anną bo mam plany lepsze niż kiedykolwiek.
Właśnie idziemy do Aluri żeby obudzić ją ze snu i mówię jej mój plan. Spała dosyć długo więc koniec takiego spania. Ja też bym chciała ale nie ma. Szczególnie że od kilku dni głowa mnie cholernie boli. Już leki przestały działać. Jakoś z tym żyje ale nie wiem o co chodzi.
Lin: Więc to jest mój plan.
Anna: Ale ty zdajesz sobie sprawę że na to nie zareagują? W Nomaracie to normalne.
Lin: I o to chodzi. Chcę żeby połknęli żyłkę i rozsiewali dezinformacje.
Anna: Nie rozumiem tego planu.
Lin: Mama i dziewczyny nie wiedzą że to normalne w Nomaracie. Wyobraź sobie ich miny kiedy oni będą to rozsiewać. Wyobraź sobie ich panika.
Zaczęłam się lekko śmiać swoim najbardziej demonicznym głosem. Jakimś cudem wyrosły mi rogi na głowie i świtało zaczęło migać przez co mój cień wyglądał jak jakiegoś demona. Anna przełknęła ślinę dopóki lampy znowu nie działały normalnie a ja się uspokoiłam.
Lin: Rozumiesz?
Anna: Ta. Wszystko rozumiem ale skąd te światła... i rogi?
Lin: SIMON jest zaprogramowany że jak usłyszy jak się śmieje to robi dramatyczny efekt. A rogi to pewnie Wilkon.
Anna: Ja się ciebie naprawdę zaczynam bać.
Lin: Oh dziękuje. Tylko sobie wyobraź ich przerażone miny, kiedy będą się coraz bardziej zagłębiać w swoim zdziwieniu i niewiedzy he he...
W tym momencie skupiłam się pocierając o siebie ręce i śmiejąc się jak gremlin. Nic na to nie poradzę. Uwielbiam to i będę celebrować.
Lin: Mam nadzieje że jesteś gotowa bitwę żartów.
Anna: No tak. Mamy sojusz. Mam nadzieje że o tym pamiętasz.
Lin: Owszem. Będę cię chronić przez całą grę... do czasu gdy nie zostaniemy ostatni na polu bitwy. Wtedy każdy dba o siebie.
Anna: Zdaje sobie z tego sprawy. Tylko proszę. Nie rób znowu min pułapek z proszku swędzącego albo trującego bluszczu. Nie poradzę sobie z tym znowu...
Lin: Niczego nie obiecuje. Przygotuj się na Glitch.
Anna: Naprawdę zaczynasz wariować kiedy jest blisko to święto... Ty wiesz że ci pomagam tylko dlatego żebym nie dostała najgorzej.
Lin: Awww. Pomyślę nad tym. Ok?
Anna: Hej. Przypominam, że uratowałam Ci dupę kilka razy! Powinnam chyba dostać jakąś ulgę! Dziewczyny o tym w ogóle wiedzą? W ogóle mama o tym wie?
Lin: Nie... i nie. To już wasza w tym głowa żeby ich przygotować.
Anna: Boje się o nich...
Oj bój się bój... Prawie znowu zaczęłam diabolicznie chichotać ale się powstrzymałam. Weszliśmy do pomieszczenia z kapsułą. Od razu naszedł na nas glitch. Ledwo utrzymałam się na nogach ale jakoś stawiałam opór. Sigun pojawiał się glitchując się cały upadł na podłogę z bólu. Bardzo żałuje że nie ma Kit ale nie życzyłabym tego jej... go mam w dupie.
CZYTASZ
Multivers: początek
FanfictionLin i jej rodzeństwo stracili wszystko. Dom, rodzinę i dawne szczęście. Starają się teraz jakoś odnaleźć. Wiele lat życia w Nowym Jorku sporo zmieniło. Czy to zachowanie czy zdolności. Stała się znana jako Spider-man. Jednak po pewnym incydencie rzu...