Babs
Plan Lin był prosty. Miała się naładować i z pełną mocą zabić to szlamowe gówno. Jednak w trakcie jego realizacji zmieniła jakoś swoje techniki. Chciała użyć moc pioruna. Nie mam pojęcia jak ale kazała karzę się wziąć na górę w niebo. Na początku nic się nie stało dopóki nie zobaczyliśmy iskier i usłyszałam grzmoty.
Garth: Co jest?
Carmen: Lin?
Nagle coś mocno błysnęło i usłyszeliśmy huk. Było to tak potężne że cały świat jaki widziałam naglę zniknął w bieli. Oślepiające światło, które paliło mój wzrok a wraz z tym dzwoniło mi w uszach. Ledwo mogłam oddychać, kiedy wyciągałam rękę na oślep, próbując znaleźć... cóż, cokolwiek. Chodziłam w te i z powrotem wzdłuż pola bitwy, gdy mój wzrok i słuch powoli, bardzo powoli zaczęły wracać.
MJ: Hej! Babs, gdzie jesteś !?
To głos MJ. Jestem tego pewna ale nie wiem jak określić to że był inny... jakby pod wodą, ale dał mi kierunek, w którym mogłam iść. Podmuch musiał nas rozproszyć, bo na pewno nie jestem tam, gdzie byłam wcześniej. Powoli pokuśtykałam do źródła głosu.
Babs: Jestem tutaj!
Powiedziałam, gdy atak kaszlu wstrząsnął moim ciałem. Tumany kurzu podrażniły mi płuca i nie tylko mi bo też kaszlą.
Carmen: Babs? Gdzie jest Lin?!
Gdy odzyskałam wzrok zobaczyłam jak coś z nieba leci na ziemię, z dużą prędkością. Na początku była to jakaś niebieska elektryczna kula ale im bliżej była tym więcej szczegółów widziałam ale zorientowałam się co to było. To KARA!
Babs: Wszyscy na boki!
Mój krzyk wystarczył by każdy odskoczył w różne strony a Carol odsunęła jeszcze Gartha z toru lądowania kosmitki. I tak jak myślałam Kara wleciała dosyć potężnie w beton robiąc pół kilometrowy rów Ci którzy latali polecieli do niej a reszta została.
Blitzo: To Lin?
Anna: Chyba. Ale musiała to zrobić przez Carnage'a.
Babs: Gdzie ona jest?
Zapytałam, gdy gniew pulsował w mojej piersi. Usłyszeliśmy jak coś spadło i się rozwaliło. Wytworzyło to sporo białego kurzu, który dosyć szybko opadł Ale obok nas wylądowała biała głowa Carnage'a. Najwyraźniej śmierć była bolesna, bo jego mimika była zastygnięta w krzyku.
Wrzasnęłam, gdy wzięłam młot Harley i to zniszczyłam. Miałam nadzieję że to będzie się powoli rozwalać ale już po pierwszym uderzeniu rozpadło się w proch ku mojemu niezadowoleniu, zamiast odpryskiwać lub pękać, gdy broń uderzałaby kilka razy w rożne strony. Niestety musiałam się zadowolić tylko takim czymś. Zniszczyłam „posąg łba" w chmurę pyłu, gdy kawałki rozpadały się na ziemię, a jedyne, co mogłam zrobić, to wpatrywać się wściekle, bezsilnie, jak ten, który byłby pożeraczem światów, po prostu zmienił się w nicość dryfującą na wietrze. I nie tylko ja tak się czułam. Reszta dziewczyn także miała miny niezadowolenia. Szczególnie Leslie i pani Sandiego. Miałam nadzieję, że zniszczenie tej rzeczy przyniesie mi pewien poziom spokoju lub przynajmniej drobną satysfakcję. Jednak jedyne co mogłam poczuć to zostanie pozbawioną jedynej szansy zemsty za to, co bestia próbowała mi ukraść. Po prostu czułam się pusta i rozczarowana. Wpatrywałam się w unoszący się kurz, gdy ciepłe łzy wściekłości spływały po mojej twarzy. Pozwoliłam by mój pierwotny zwierzęcy instynkt przejął nade mną kontrolę i z obnażonymi zębami, uderzałam młotem w powietrze z nadzieją że zniszczę dryfujące drobinki. Tym sposobem próbowałam złagodzić ból, który we mnie był. Po tym incydencie stałam z trudem łapiąc oddech za oddechem, próbując odzyskać kontrolę. Nikt nie wkroczył, nikt nie próbował interweniować. Nie wiem dlaczego. Może dlatego że czuli, że potrzebuję chwili, aby wyładować swoją frustrację, i byłam za to wdzięczna. Sama Pani Sandiego po odzyskaniu symbionta szatkowała powietrze z wściekłości. Ba nawet Blitzo strzelał na oślep w górę... do czasu gdy coś nie walnęło w wodę. Kara i Carnage spadli. Więc to musiała być... Lin!
CZYTASZ
Multivers: początek
FanfictionLin i jej rodzeństwo stracili wszystko. Dom, rodzinę i dawne szczęście. Starają się teraz jakoś odnaleźć. Wiele lat życia w Nowym Jorku sporo zmieniło. Czy to zachowanie czy zdolności. Stała się znana jako Spider-man. Jednak po pewnym incydencie rzu...