Azerta
Szczerze nie spodziewałam się że ten dzień nadejdzie. Dzień kiedy zaproszę na randkę człowieka, który stał się dla mnie całym życiem w jej świecie i według jej standardów. Strasznie się stresuje bo ani Sasha ani Lin nie przyszli. Może jednak się rozmyślili, a może nie chcą...
Azerta: Może już tam jest.
Alex: Powodzenia na randce - posłał całusa i się zaśmiał - może meliski?
Azerta: To nie jest randka - lekko skłamałam chodź mam nadzieje że się uda.
Loona: Rumieniec na pewno ci nie pomoże stara - piekielny ogar wzięła z lodówki mleko -Braciak ma racje. Weź coś na uspokojenie.
Alex: Łał. Pierwszy raz ktoś to powiedział.
Loona: Nie przyzwyczajaj się gnomie.
Alex: Ciekawe kim jest twój tajemniczy wielbiciel.
Loona: Nie mam pojęcia i nie chcę wiedzieć.
Lekko walnęła go tyłkiem w tułów uśmiechając się przy tym. Alex tylko się popatrzył na nią z wredną miną. Machnął ręką i mleko które piła nagle wypluła. Okazało się że zmienił je w dziwną białą lepką substancje.
Loona: Kurwa! Nienawidzę mleka kokosowego! - a. To to - Nienawidzę tych twoich mocy.
Alex: I tak mnie kochasz.
Loona: W jakim sensie step bro?
Alex: A jak myślisz?
Loona: Jesteś furry?
Alex: Sam jestem furrasem.
Azerta: Ej - krzyknęłam a ci się do mnie odwrócili - Możemy wrócić do wcześniejszego tematu - kiwnęli - Nie chcę zamulać na tym. Nie mogę nic takiego wziąć.
Alex: Puder?
Azerta: Nie będę się malować. Poza tym, nie umiem.
Loona: Nawet chyba nie będziesz mieć czasu. Spójrz.
Szczerze zarumieniłam się cała. Poczułam jak mi dosłownie źrenice urosły i szczęka opadła. Jest w jak to określili swoim tradycyjnym Nomarackim stroju. Ubrana w garnitur o kolorystyce ognia. Na szyi czerwona muszka. Od końca tułowia zaczynała się spódnica do kostek. Pod nią czerwone buty do garnituru. Włosy mimo że miała krótkie ułożyła do tyłu. Uśmiechnęła się a ja zaniemówiłam.
Sasha: Hej Azi. Sory, ale Wujkowi i Cadance pomylili wypad do kina z przyjaciółką z randką. Idziemy?
Azerta: R randką?
Alex: Gratki. Masz zielone światło od jej Wujka i Cadance.
Sasha: Alex. My idziemy na horror a nie komedie romantyczną.
Anna na kanapie: Co za różnica? Tu i tu krzyczą jak scena nie będzie pokazywała dwójkę ludzi.
Obie się zarumieniliśmy na tą kąśliwą uwagę. MJ zaśmiał się bez żadnych oporów. Oliwier próbował się powstrzymać a Carmen z uśmiechem stukła jego ramię.
Oliwier: Zaraz, czekaj co?
MJ: Ona ma rację - przyciągnął ją do siebie - Moja krew.
Carmen: MJ, nie rób im tej sytuacji jeszcze bardziej niezręcznej...
MJ: Same się proszą!
Sasha: To chodźmy. Zaraz autobus nam ucieknie a chyba tu nie wytrzymam.
Carmen: Tylko pamiętajcie o maskowaniu.
CZYTASZ
Multivers: początek
FanfictionLin i jej rodzeństwo stracili wszystko. Dom, rodzinę i dawne szczęście. Starają się teraz jakoś odnaleźć. Wiele lat życia w Nowym Jorku sporo zmieniło. Czy to zachowanie czy zdolności. Stała się znana jako Spider-man. Jednak po pewnym incydencie rzu...