MJ
Już trzeci dzień łażenia wszędzie gdzie popadnie. Poczyniliśmy duże postępy. Ponoć przestępczość się mocno zmniejszyła przez nasze wyczyny i pomniejsze gangi są bardziej nieostrożne. Wataha dalej trzyma rękę na pulsie ale są mega zdenerwowani co oznacza że nasz plan działa. Łącznie wybiliśmy chyba koło dwustu członków. Wiem że to może wydawać się mało ale oni potrafią się dobrze ukrywać. Przynajmniej zniszczyliśmy wiele magazynów i wykradliśmy masę ich pieniędzy. To ich osłabia ale dalej niewystarczająco. Musimy zabić największego VIP'a miasta żeby cokolwiek się zmieniło.
Akurat ja teraz jestem na tropie. Mam nieco zmieniony wygląd żeby tak łatwo mnie nie rozpoznali. Mam skórę nieco mniej białą, rudę włosy i wąsy... Nie wiem po co ale mam. Zobaczyłem sznurówki na linii wysokiego napięcia co oznacza że tam jest punkt sprzedaży narkotyków. Nie ruszałoby mnie to aż tak bardzo gdybym nie zauważył symbolu Watahy a to już mój przystanek.
Poszedłem więc w stronę tej ciemnej i zapomnianej alejki, w której na pewno nie czeka na mnie zasadzka. Zbliżając się zauważałem czwórkę ludzi, którzy mieli na sobie przebrania policji. Chyba wymieniają między sobą działki. Ok. Niech będzie. To chyba będzie łatwe. Już zaczął przygotowywać magię i pistolet gdy nagle ktoś nie zaszedł mnie od tyłu i przystawił jakąś zawilgoconą szmatkę do ust.
???: Poddaj się kochanie. Będziesz nieprzytomny. To będzie łatwiejsze - dalej nie traciłem przytomności - Co jest? Najmocniejszy na rynku.
MJ: Gangster z ciebie tak kompetentny jak ze mnie ojciec...
Gangster: Ej, staram się!
MJ: Ja też się starałem. Chuja z tego wyszło. Ale spoko. Chwilę poczekam.
Poczekałem jeszcze chwilę i tamci goście wraz z tym coraz bardziej się niecierpliwili. W końcu ja się wkurzyłem i magią wyrżnąłem mu żebra na drugą stronę. Padł nie żywi a tamci z przerażeniem nie wiedzieli co robić.
G 1: Eeeee. Elka. Co robimy?
Elka: Nie wiem Marc. Strzelamy na oślep i krzyczymy?
Marc: Doskonały pomysł.
MJ: Co z was za niekompetentni debile...
I faktycznie. Cała czwórka z wrzaskiem zaczęła strzelać na oślep. Ukryłem się za jakimś murkiem. Strzelała trójka z nich a czwarty, chyba najbardziej doświadczony z nich załamał się i zaczął uciekać. Przynajmniej wie że nie ma za dużych szans.
G 4: Wsparcie! Wzywam zasrane wsparcie!
O rany. On naprawdę wie co się robi w takich sytuacjach. No ok. Muszę go dorwać więc zatrzymałem dwie kule i rzuciłem nimi w głowy kobiety i faceta co zaczęli strzelać. Ostatni przestał i patrząc się na mnie pokazał mi fucka po czym po prostu zastrzelił się sam.
MJ: Przynajmniej odszedł jak kozak.
Zaraz. Gdzie ostatni? O cholera. Pobiegłem w kierunku gdzie on zniknął. Zobaczyłem że przymierza się do odjazdu na motorze. Nie pozwoliłem na to zestrzeliwując go i wskakując na motor. Nagle usłyszałem ryki silników, które należały do samochodów i innych motorów, które najwyraźniej zaczęli mnie ścigać.
MJ: No pewnie. Bo łatwo być nie mogło...
Z piskiem opon wystartowałem w ucieczkę. Mam plan ale do zrealizowania niego muszę ich zebrać więcej i być w konkretnej dzielnicy miasta. Na szczęście mam pistolet i magie więc będzie łatwiej a na razie niech spróbują mnie tylko dorwać...
Lin
Widzę właśnie wiadomości w mieście że coś się dzieje. Jakaś grubsza strzelanina. Eh. MJ musiał się w coś wdać. Jego parametry życiowe są w normie więc raczej jest dobrze choć i tak się o niego martwię. Być może to będzie koniec w tym mieście choć nie wydaje mi się. Zabiliśmy już naprawdę dużo członków Watahy ale dalej niewystarczająco. Jeżeli chcemy żeby wynieśli się z tego miasta musimy im pokazać co naprawdę potrafimy... O. Kolejne pomieszczenie. No dobra.
CZYTASZ
Multivers: początek
أدب الهواةLin i jej rodzeństwo stracili wszystko. Dom, rodzinę i dawne szczęście. Starają się teraz jakoś odnaleźć. Wiele lat życia w Nowym Jorku sporo zmieniło. Czy to zachowanie czy zdolności. Stała się znana jako Spider-man. Jednak po pewnym incydencie rzu...