93.

33 3 1
                                    

Paul ziewnął, już nawet nie wiedząc który raz w ciągu ostatnich kilku minut. Był przeraźliwie zmęczony ale się nie skarżył. Nie miał tak źle, biorąc pod uwagę sytuację pary królewskiej, gdzie do tej pory nie wiedzieli nawet czy jeszcze żyli. Blondyn powoli zaczynał wierzyć, że szukali już tylko ciał. Bo w końcu czemu po siedmiu dniach, nie było żadnego odzewu w ich sprawie?

Skrzywił się zaraz, słysząc kolejnych głośnych ludzi na korytarzu i tylko wstał, po czym trzasnął drzwiami. Miał ich serdecznie dosyć. Był przyzwyczajony, że tu było zawsze głośno jednak nigdy aż tak.

Podrapał się po zarośniętym policzku i przeciągnął się, po czym jęknął czując jak strzeliło mu w krzyżu. Dochodził do wniosku, że chyba się starzał albo może to krzesło było tak niewygodne, czy też może fakt, że nie był w domu od dwóch dni, mu nie pomagał.

Również wczoraj, mała Axel dała im popalić. Jak z Joy nie było większego problemu, była za mała aby rozumieć cokolwiek z tego co się działo, to tak z Alex spraw była inna. Mała też nie do końca wiedziała co się stało lecz była świadoma jednego. Jej rodziców nie było a ona tęskniła z nimi niewyobrażalnie. Zauważyli, że naprawdę była córką Charlie bo wpadała w histerię, miewała złe momenty w których kuliła się w ramionach albo dziadka, albo Bena. Próbowała odbić sobie brak mamy na Helen lecz bezskutecznie.

Wczoraj serce im pękało gdy mała płakała wieczorem i wołała rodziców, usnęła dopiero gdy się zmęczyła płaczem. Timothy już tego nie wytrzymał i wybuchnął płaczem gdy zobaczył zapuchniętą od płaczu wnuczkę, wtuloną w swojego pluszaka.

Sam Paul planował jutro przyprowadzić swoje córki aby pobawiły się z Alex i jakoś odciągnęły jej myśli od tego co się działo.

Blondyn wstał, ziewnął znowu i chwycił w miarę czysty kubek, z zamiarem przejścia się po kolejną kawę. Był już przy drzwiach gdy rozdzwonił się jego telefon. Olałby go normalnie, lecz ten był służbowy. Sądził, że dzwonił Cary by jak zwykle go zjechać za coś. Zobaczył jednak nieznany numer i odebrał zdziwiony.

- Tak?

- Paul Thomson?

Blondyn niepewnie przytaknął.

- Dobrze. Wydaje mi się, że mamy wasze zguby.

- O czym pan mówi?- spytał Paul, nie wiedząc czy ten sobie nie robi z niego jaj.

- Obydwoje wiemy o czym, a raczej o kim mówię.

Paul zbladł i szybko wyszedł z gabinetu. Zaczął zbiegać po schodach do domu, w którym było ich małe centrum dowodzenia.

- Czego pan chce?- spytał i minął kolejnych ludzi.

- Nie musi mnie pan przetrzymywać na linii. I tak nawet jeżeli namierzycie mnie, to wiele wam to nie da. Najpewniej pokaże wam, że dzwonię z Chin albo i lepiej. Proszę iść spokojnie do kogoś, kto powie panu co robić. - usłyszał w słuchawce i był przerażony. Nie odezwał się ani słowem tylko biegł przed siebie. Czuł jak wali mu serce i gdyby był starszy, obawiałby się zawału. Wleciał do salonu i dziękował siłom wyższym, że na jego drogę zesłały Caryego. Podbiegł do niego, bezceremonialnie pacnął go w ramię i wyciągnął telefon w jego stronę. Stary zmarszczył nos widząc jego zachowanie.

- Czego?- warknął.

- Porywacze dzwonią. - odparł, dochodząc do wniosku, że zabrzmiało to nad wyraz głupio. Cary patrzył na niego jak na idiotę, jednak miał przerażony wyraz twarzy, że od razu mu uwierzył. Wziął od niego telefon i odezwał się.

- Cary Whitford. Słucham.

- Rozumiem, że to pan będzie o wszystkim decydował?- padło pytanie. Cary bez cienia zawahania odparł.

Charlotte IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz